środa, 9 lipca 2025

Przedczerwiec w zieleni


Niepewność i majowa ostatnia noc. 

K.
2025


Śniłem czerwiec

nabrzmiewający dniami,

jak kiść winogron w toskańskim słońcu.

Słyszysz?

Soczysta zieleń pąków pęka,

spod płotów, wieczorami wychyla się już maciejka

i wcale nie szkoda zachodu.

Zresztą, bawi się ze wschodem w berka

aż do śpiewu skowronka.

Takie to infantylne,

niemal głupie,

ale nie chciałem się budzić...

Otworzyłem oczy,

a tu koniec czerwca.

Zapukałaś do drzwi z pierwszymi dniami lipca.

T.
2025


obudziło mnie twoje wołanie

zabawa z morfeuszem w sen mara

wywiodła mnie na dobre na manowce

daleka smuga dymu opowiadała ciepły dom

bozia szykowała nowy dzień

pachniało zbożową kawą

lipiec wołał ciepłym wiatrem od pól

od ciebie do mnie 

K.

2025

Cisza małych miasteczek


W małych miasteczkach noc jest cicha. W małych miasteczkach noc nie ma tajemnic, nie przyczaja się ciemnymi zaułkami skrywającymi złowróżbne cienie. W małych miasteczkach noc nie wtrąca się w cudze sprawy.
Mieszkałem kiedyś w takiej mieścinie. Niedługo, zaledwie tyle, by poznać jedną kawiarnię i kilku stałych bywalców. Niedługo, zaledwie tyle by się z nimi zaprzyjaźnić, ale nie związać.
Na tyle jednak długo żeby się przejąć, pochylającymi się ku ulicom ścianami. Na tyle długo, bym mógł opowiedzieć ci tę historię.
Wracałem, jak prawie każdej nocy, przez puste, ciemne ulice do domu, który nie był moim miejscem. Z początku jej nie poznałem. Próbowała podnieść się z ziemi, wołając o pomoc. On stał w rozkroku, nie tak znowu pijany żeby nie potrafił w nią trafić. Krzyczała więc w przerwach między ciosami. Zacząłem biec, a tupot moich stóp odbijał się od ślepych, tylko z pozoru, okien. Nie było trudno go przewrócić, nie było problemem obezwładnić. Nie zdążył zareagować zataczającym się słowem.
Wtedy za sobą usłyszałem, wolne od pauz, histeryczne wołanie: „Biją! Pomocy! Ratunku!” Ciężar jej strachu osiadł na moich plecach i wgniótł w jego oddech. Jej palce wbiły się w koszulę na piersiach i rozorały skórę jak stare płótno. On już się zbierał, w pijackim gniewie, ona nieprzytomna z przerażenia łomotała pięściami o moją głowę. Przecież biłem jej męża. Strząsnąłem ją z siebie, wołając, że chcę tylko pomóc.
Okna w kamienicach zmartwychwstawały nocną iluminacją. Robiło się coraz jaśniej. Atakowany z dwóch stron, nie broniłem już nikogo prócz siebie, bojąc się, że i noc stanie ze mną do walki. Nadjechała policja. Siedząc pod niebiesko-czerwonym "słońcem" sprawiedliwości nie potrafiłem pojąć, co się właściwie dzieje. Dopiero potem zrozumiałem, że jestem nikim, dopóki jestem obcy. Gdybym nim nie był, patrzyłbym zza trumny okna i o wszystkim wiedział.
- Pytasz skąd ją znałem?
Kilka dni wcześniej szła zapłakana ulicą. Zapytałem: "Co się stało?". Odpowiedziała: "Uciekłam od męża". Potem przekonałem właścicielkę kawiarni, żeby dała jej posadę kelnerki. Miłość do kata okazała się silniejsza od życia. Młoda dziewczyna jeszcze przed trzydziestką... 
T. 

13.

stygnę w zachwycie
kamieniem się stając
z sercem jak liść drżącym
starzeję się niepostrzeżenie

czas patrzy na mnie łakomie
niewidzialnym palcami
rysy na mnie znacząc
codziennym mijaniem
K.


Przebiegle ramiona wyciągam,
potem z trzaskiem je zamykam.
Czas w uścisk schwytany
skomli tuż przy moim uchu.

Nie puszczę!
Wołam Jakubowym głosem.
Pobłogosław!
Żądam patrząc mu w oczy.

A czas dyszy coraz głośniej,
tchu mu wkrótce zabraknie.
Puść.
Przez zaciśnięte usta syczy.
Nie puszczę, jesteś we mnie więźniem.
T.

październik, 2007

wtorek, 8 lipca 2025

Niepokój nawróceń

jest w nas niepokój nawróceń

- czas zagryzany niemówieniem

dopomina się o rozgrzeszenie

wyliczane na palcach kolejne katastrofy

uśmiechają się pobłażliwie

K.


***

bielą kartek się zaczynasz

i zaraz potem dźwięczysz
szeregiem pochyłych liter
łapię cię za słowo
i rośnie we mnie

wzruszenie na więcej

K. 
2012/2025

Coś się wydarzyło…
Atrament wtłoczony pod skórę
chwyta letnie słońce,
wyławia z cienia wersy:
Człowiek wierszem jest
sam w sobie.
Nawet, kiedy zapomni
prozą obity, jak kijem.

T.
2012/25

poniedziałek, 7 lipca 2025

Statki moich tęsknot

rozkładam talerze na stole

lekko rozkołysane opowiadają

wszystkie katastrofy

w których tak daleko im było do ludzi

wygładzam rogi strachu

wszystkich panien wierzących

w cud zamążpójścia

K.




To nie czas na cuda

ani nie pora, by przygładzać zmarszczki.

Życie się żyje

przewracając półki,

na których porozstawiano pamiątki.

Śmieje się z każdego:
- nigdy
- nie wierzę
- na zawsze.

Coś chowa w zanadrzu,

jakieś otwarte okno,

miejsce na ławce,

nagły przeciąg

żeby przewietrzyć głowę z zaśniedziałych myśli.

Przestać być wygodnie.

Zacząć być po prostu. 

T.


nieprzewidywalność zatrzaśniętych drzwi

z czasem potrafi roześmiać codzienność

dziś małą łyżeczką delektuję się nami

do syta

K.


 




Nie pamiętam dat


Zawsze tak się się działo,
zawsze taki byłem.
Chronologia uruchamia czas,
a ja nie chcę, żeby mijał.
To, co boli,
boli,
boleć ma choćby do końca.
To, co pali,
trwa,
wybaczenia wypatrując słońca.
Nic nie będzie jednak tak, jak przedtem
nikt już nie jest tak jak wtedy.
Wszystko inne jest, gdzie indziej,
szkoda, że dopiero teraz we mnie sobą…
T.



jestem na wyłączność
mam coraz mniej marzeń
linie na czole
zwalniają mnie z niemówienia
dzień dobry nastolatki
jest zegarem mego mijania
wieczorami opukuję samotność
lekko zdyszana powszednieje
i mniej boli
K.


Czy ja Jestem?
Zamiast odpowiedzieć
chce się westchnąć
bo „mój boże” gdzieś poszedł
albo zasnął.
Obracam w palcach kolorowe szkiełka,
którymi mi głowę zawracał
i jest mi tak wszystko jedno,
że aż dobrze.
Najlepiej, być może.

T.

luty/marzec 2023



niedziela, 6 lipca 2025

"Drobnochwila"

Moja nadzieja

czyści skrzydła

w czerwieni gasnącego słońca

szykuje sobie strój

w domu dobry anioł

miejsce mości

dobrze mieć swój kąt

albo kątów kilka

Powiada tercybiades

A ja mimo wszystko mu wierzę


K.


Miejsce z widokiem

na czas i przestrzeń,

słowa zaplątane w twoją sukienkę
- tę na co dzień i od święta
i tę od „Matko boska”.

Miejsce bez szaf, szuflad

schowka pod łóżkiem,

odrobiną cienia rzucanego przez krzesła

Gdzie nic nie trzeba

można wszystko.

T.



sobota, 5 lipca 2025

Powroty

Szukam słów pomiędzy szpargałami, których nadmiar. 

Porozrzucane w nieładzie, strojne, jak najważniejsza rzecz pachną naftaliną zajmując czas i miejsce.

Niełatwo z nich wyłowić słowa

Bo słowa tylko sobą są,

choćby wyczucia było brak

- zawsze na miejscu,

- zawsze na czas.

Nigdy bez sensu
T.



***
tutaj jestem 
osłuchuję twoje wspomnienia
koję płacz dziecka
rzucam karty na stół
i podaję kolejny powód do płaczu
jestem salową w różowym kitlu
niewyspaną pielęgniarką
lekarzem od siedmiu boleści
tutaj jestem
rozgrzeszam cię oczami pacjentów
podających ci dłoń, gdy nie wiesz
czy już toniesz czy tylko tak ci się zdaje?
K.

Przedczerwiec w zieleni

Niepewność i majowa ostatnia noc.  K. 2025 Śniłem czerwiec nabrzmiewający dniami, jak kiść winogron w toskańskim słońcu. Słyszysz? Socz...

Z zaczytania