niedziela, 30 maja 2010

Niepozbierani

Jesteśmy tacy niedopowiedzeni,
wpółprzebudzeni,
wpółroznegliżowani.

Jesteśmy tacy przestraszeni,
gdy dzień pięknieje człowiekiem
od wschodu księżyca
do zachodu słońca.

Jesteśmy tacy niepozbierani
wyglądając końca
jak koła ratunkowego.
T.



Jesteś taki słoneczny,
że aż boję się swojej bladości.
Jesteś taki konieczny,
że aż boję się milczeć.
K.


Bez Twoich oczu
świat jest tylko podglądaczem.
T.


Gdy mi się zdajesz,
swobodniej oddycham.
K.


maj 2010

sobota, 29 maja 2010

Lubię, gdy...

Lubię jak iskrzy powietrze w zakochaniu od przyciągania, chociaż rozum stawia opór. Moment, kiedy głowa nie ma nic do powiedzenia, a motyle skrzydła trzepoczą zbyt głośno. I jeszcze, kiedy zdajesz sobie sprawę, że to już nie zakochanie, to coś więcej.
T.


Lubię, gdy przyciąganie rozkłada dni na uśmiechy i pachnie wielokolorem. Gdy wstajesz i nawet przez myśl ci nie przemknie, że coś się nie uda. A lewa stopa, która pierwsza ląduje na podłodze, jest niczym innym jak krokiem bliżej.
K.


kwiecień 2008, maj 2010

środa, 26 maja 2010

Jesiennieję

Nie rozumiem pustej skrzynki
Ptaka, który na niej przysiada piątkiem
Gołębie s.o.s topię w pomidorowej
Zwykle nic się nie dzieje
Staranne zawracanie głowy
maj ma opanowane do perfekcji
i tylko ja coraz bledsza jesiennieję.
K.


Wczoraj zasnąłem za wcześnie
- słońce wstawało
śmiejąc się z mojego dobranoc.

Obudziłem się za późno
- głuche kąty
drwiły połykając dzień dobry.

Jesień zakwita nadzieją
na sen
wtulony w Twoją poduszkę.
T.



Patrzę
jak lekkie pióro ciebie unosi
ponad to,
co wczoraj się zdawało
a już westchnieniem tylko jesteś
dlaczego w nas tak wiosny mało?
K.



maj 2010

niedziela, 23 maja 2010

Nauka latania

naucz mnie latać
nim pióra wyschną
mokre atramentem
naucz mnie słuchać
nim spadnie kropla
wieńcząca między nami
K.

Zastygłem atramentem
na czubkach Twoich palców.
Wtulony między linie
przyglądam się
kreślonym miękko słowom.
Dobrze mi gdy z nimi jesteś,
gdy wstajesz chciałbym krzyczeć
- Jeszcze,
lecz jestem tylko atramentem
umieram gdy zaglądasz w lustro.
T.


maj 2010

piątek, 21 maja 2010

3.

moje dłonie pachną tobą
chowam w nich świat
i patrzę jak przez palce
uciekają światła mijanych miast
w przydrożnych kafejkach
czas wpada w szklanki
tęskniące za porcelaną
na ladzie tańczą wieczorne cienie
coraz bliżej nam do siebie
a ciągle zdajemy się być
deszczowym przystankiem marzeń
K.

Wśród obcych śladów
spotykam wystygłe przezroczyście
pocałunki Twoich dłoni.
Nie zwykłem się śpieszyć,
więc czekam w międzydeszczu,
aż po drodze Ci tędy wypadnie.
W zawieszeniu, w niepewności,
w zwykłym na niezwykłe czekaniu.
Nie myśl, że powiem coś więcej,
znasz mnie przecież tak dobrze
z obfitości słów
zastygłych w niepozbieraniu.
T.


czerwiec 2008

wtorek, 18 maja 2010

9.


jesteś we mnie
sierpniem mi mijasz
wrzosów fioletem
odlotem ptaków

jesteś we mnie
czerwienią ust się rodzisz
w oczu zamyśleniu

jesteś we mnie
i słów mi brakuje
by nazwać
tę wąską przestrzeń między nami

jesteśmy
głosów echem
co ciszą w nas zapadły
K.


Puk, puk.
Kto tam?
- Jutro.
Skądeś przyszło?
- Z wczoraj.
Innej drogi nie było?
- Nie było.
To, co ty za jutro jesteś?
- Dzisiejsze.
Coś kręcisz. Nie wiem czy cię wpuszczę.
- To sobie pójdę.
Jak to? I nie będzie ciebie wcale?
- Nie będzie.
Jak mam cię wpuścić skoro nie wiem, co przynosisz?
- Niosę ciebie.
To będę jeszcze jutro?
- Póki co nie chcesz mnie wpuścić.
Wolałbym cieszyć się na jutro, niż się go obawiać.
- Nie obawiaj się jutra póki puka.
T.


W niecierpliwym kołataniu jutra
rumienię się przeszłością
zdyszany czas
drepcze na starej wycieraczce
zakłopotanie chwyta go za rękaw
do jutra
szepcze dziś
nietknięte słowem
K.


sierpień, 2007

poniedziałek, 17 maja 2010

8.

Światłem mi byłaś,
ufność pokładałem w tobie.
Kobietą,
męską dłonią Twoje troski w pył rozetrzeć mogłem.
Radością,
kiedy smutkom "precz" mówiłem
na oścież otwierając wiośnie okna.

Mogłaś ukołysać niepokoje moje,
lecz sama nim się stałaś,
więc drżę przez lęki kołysany do snu.
Obawa otwiera rankiem moje oczy,
by dzień nakarmić troską.
Nie wiem sam kim, czym jestem?
T.

lipiec, 2006



miałeś być mi światłem
mrok zaścieliłeś
nutami nie z mego nieba
zamknąłeś mnie z wyobraźnią
dyszącą nieupilnowaniem
rąk niespokojnych
obiegających me ciało fugą
tylko oczy rozpaczliwie wołały
nienasycone snami blednąc
i coraz mniej w nich było
promieni z nadziei
K.

marzec. 2008

czwartek, 13 maja 2010

Wiersze na cztery ręce

Przeszedłem miedzy Twoimi słowami
szukając wiersza,
który pozostawiłaś dla mnie,
we mnie.
Ukryty w niepostawionym przecinku
zerkał ku mnie podejrzliwie.
Zdawał się pytać
- Czy mnie udźwigniesz?
Wyciągam rękę
z nadzieją, że uda mi się oswoić
nie moje słowa.
Wiesz,
poza granicą zaciśniętych w wąską szparę linii
Twój brulion szczerzy się do mnie ciszą.
Gdyby pisanie miało mieć swój kres
umarłbym
miast rodzić się
w pominiętej milczeniem kropce.
T.



nie szukaj mnie
bo tu się nie zaczynam
codzienną kawą zapijam dobre słowa
słodzone aspartamem
a potem trawię je w samotności

nie szukaj mnie między wersami
- ja między nimi ledwie się zaczynam
K.

luty 2010

wtorek, 11 maja 2010

23.

Litania

Mam serce z kamienia
wyrobione twardymi palcami.
Mam serce z kamienia
nieczułe na dotyk.
Mam serce z kamienia
bijące na dnie studni.

Możesz je rozpołowić,
możesz na pył zmielić,
kłamać
- to mąka.
Lecz czy je wzruszysz?

Mam serce z kamienia
opowiadające twardą historię.
Mam serce z kamienia
krwawiące diamentowo.
Mam serce z kamienia,
nie umiem być z nikim.
Nie umiem być z tobą.
T.


masz serce z kamienia
i mur w tobie kwitnie
późno majowym niedoczekaniem
nim kwiaty zwiędną
a słowa znikną
nic przecież po nas
tu nie zostanie

przeminą noce
ucichną deszcze
pył z dróg opadnie
na rozstaje
i tylko czasem wiatr wyszepcze
czy aby z serca coś zostaje?
K.



maj 2010

niedziela, 9 maja 2010

3.

moje dłonie pachną tobą
chowam w nich świat
i patrzę jak przez palce
uciekają światła mijanych miast
w przydrożnych kafejkach
czas wpada w szklanki
tęskniące za porcelaną
na ladzie tańczą wieczorne cienie
coraz bliżej nam do siebie
a ciągle zdajemy się być
deszczowym przystankiem marzeń
K.

Wśród obcych śladów
spotykam wystygłe przezroczyście
pocałunki Twoich dłoni.
Nie zwykłem się śpieszyć,
więc czekam w międzydeszczu
aż po drodze Ci tędy wypadnie.
W zawieszeniu, w niepewności,
w zwykłym na niezwykłe czekaniu.
Nie myśl, że powiem coś więcej.
Znasz mnie tak dobrze
z obfitości słów
zastygłych w niepozbieraniu.
T.

już nie wyglądam
już nie czekam
nagle słowem spływasz
i rośniesz nadzieją na więcej
w łódeczki dłoni wkładam
twe niepozbieranie
pod poduszkę wsuwam
spokojnie noc oddycha
jesteś
K.


czerwiec 2008

piątek, 7 maja 2010

17.

gasły we mnie gwiazdy
i wiatr zawodził
od grzechu do grzechu
ścieliło się milczenie
bluźnierczo
dotknęłam
nas rozgrzeszeniem

gdy ucichną kroki na schodach
a smutek już zaśnie
pomyślę
dobrze że echo we mnie mieszka
i śmieje się twymi słowami
K.


Wciąż od nowa piszę list do Ciebie.
Mnę kartki zapisane wieczorem,
rankiem w nowe słowa siebie upycham.

Nic się nie dzieje,
tylko wiersze.
Po co te wiersze?
Dlaczego szukam Cię w każdej sylabie?
Jest mnie przez to dwóch.
Czy będę kiedyś jeden?

Po co te wiersze?
Żeby wybrzmiało to, co boli?
Spowszedniało wypowiedziane zaklęcie?
Jedyne, co mi bez Ciebie wychodzi
To znaki zapytania, którymi ludzi dręczę
T.

luty 2008

środa, 5 maja 2010

22.

Szafarka
Zasznuruj mnie mocną dratwą
nim po nas nie będzie
ni słów ni dreszczy
nim zielone statki odpłyną
w ciemność kredensu
Zasznuruj mnie niekochaniem
nim szafarka pamięć
w przepastną kieszeń schowa
klucz do nas dwoje.
K.

Zakwitła w oddechu szyba
wczorajszym wyznaniem.
Poręcz krzesła,
strząsając kurz
rozpromieniła się blaskiem
niedawnej obietnicy.
I tylko porcelana rozkapryszona niewiarą
podzwania w kredensie
zaprzeczając nieśmiałemu
- Być może.
Być może,
zasznuruje mu usta.
Być może,
strachem ugodzone
wytryśnie
- Na pewno!
T.


kwiecień-maj 2010

wtorek, 4 maja 2010

Krąg (dokończenie)

- Być może - uśmiechnęła się patrząc na Mężczyznę z Kapeluszem.
Odwzajemnił jej uśmiech, a ona uciekła spojrzeniem gdzieś w górę, wpatrując się w fasady kamieniczek. I coraz mniej było w niej zdziwienia, nawet wtedy gdy złapał ją za rękę, by nie wpadła pod koła nadjeżdżającego auta i gdy trzymał ją dalej mimo, że niebezpieczeństwo minęło. Ciepły dotyk wydawał jej się taki znajomy-miał w sobie łagodność, a jednocześnie stanowczość.
Błądzili pośród zacienionych kamienic, rozświetlonych placów. I było tak zwyczajnie, dobrze. Miarą wspólnego bycia jest nieskrępowane milczenie. A potem przyszły słowa:
- Wiesz, że ona mnie zupełnie nie rozumie? Za każdym razem, gdy wyciągam do niej rękę, zachowuje się tak, jakby nie chciała już mieć ze mną nic wspólnego. Gdy zaczęło się psuć między nami, szukałem ratunku w sobie. Najpierw stałem z boku, chciałem dać jej czas, potem chciałem wiedzieć, dlaczego? Im bardziej naciskałem, tym bardziej oddalała się ode mnie...
Alicja patrzyła to na horyzont, to na Mężczyznę z Kapeluszem. Wydawało się jej to takie oczywiste, że mężczyzna opowiada o sobie.
- Pewnego dnia kupiłem bukiet słoneczników. Miałem nadzieję, że przypomni sobie naszą pierwszą wycieczkę. Zepsuł się nam wtedy samochód i gdy szukając pomocy wspięliśmy się na wzgórze, przed nami roztaczało się żółte morze słoneczników. Wtedy szczęście nie potrzebowało słów, nie raniło milczenie...
Cud się nie zdarzył. Gdy wróciłem do domu liczyłem, że słoneczniki będą cudem. Wzięła je ode mnie i położyła bez słowa na stole. Patrzyłem jak nakłada płaszcz i wychodzi. Nic nie rozumiałem. Przez kuchenne okno odprowadzałem ją wzrokiem, gdy przecinała parking. Szła taka elegancka, lekka, nie moja; czułem niemal zapach jej włosów...
Alicja spojrzała w niebo, chmury ciemniały coraz bardziej. Zaczął padać deszcz. Wiatr zaczął szarpać jej włosy.W oddali rozkrzyczały się kościelne dzwony. Zerwała się.
Siedziała we własnym łóżku. Ktoś niecierpliwie dobijał się do drzwi. Dzwonek wyśpiewywał nieprzerwane divertimento.
Narzuciła na siebie szlafrok, zerknęła przez wizjer i otworzyła drzwi.
- To ty...
Na progu stał mężczyzna z naręczem słoneczników. Jej mąż.
K.



Mnie już nie było, a Ona wciąż uwięziona w sobie nie potrafiła przekroczyć granicy, poza którą zaczynaliśmy się. Być może dlatego zacząłem przepowiadać? Właściwie nie miałem wyboru, musiałem stawiać następne kroki, odmierzać nimi poukładane w kręgu sekundy, przemierzać następujące po sobie minuty. Moje ograniczenie: mogłem zaglądać wstecz, sięgać w przyszłość, przenikac istnienia, ale nie potrafiłem niczego zatrzymać. Z nią było inaczej. W połowie Alicja, w połowie Nadzieja, wciąż w niepewności, zawahaniu.
Kiedy nadciągnęły czarne chmury zauważyłem, że znika. Powoli, nieuchronnie było jej przy mnie coraz mniej, aż rozkrzyczały się dzwony, a miejsce na moim ramieniu rozgrzane jej dotykiem przeszył chłód pierwszych kropli deszczu.
Wzdłuż ścian kamieniczek przebiegł mężczyzna z naręczem słoneczników. Wiedziałem dokąd biegnie.
Jakiż to byłby wspaniały mariaż – Nadzieja i Czas – zadźwięczała we mnie żałosna nuta.
Lecz czyż Czas nie powinien pozostać chłodnym kronikarzem i niczym więcej? – zapytałem od razu siebie przemierzając pełne deszczu i życia ulice.
Wcisnąłem głowę głębiej w kapelusz. Ludzie biegali rozpryskując rosnące kałuże. Niebo zbrukane uderzeniami stóp wrzało.
O tak, jestem tylko odbiciem potrzeby uporządkowania wszystkiego, która dręczy tych zabieganych nieszczęśników. Zatęskniłem za czymś czym byłem, chociaż tamto istnienie zdawało się być tak podobne do tego kim się stałem. Tik, tak zabębniło ciężko o bruk. Przymknąłem powieki…
- Proszę Pana! Niech Pan otworzy oczy!
Usłyszałem dochodzące z daleka nawoływanie. Wcale nie miałem ochoty go posłuchać. Było mi dobrze. Ktoś potrząsnął moim ramieniem. Głowa zabolała tępo.
- Dobrze. Proszę otworzyć oczy.
Pochylał się nade mną mężczyzna z naręczem słoneczników.
- Musiał się Pan potknąć…
- Proszę się śpieszyć, w Niej wciąż jest nadzieja.
Wybełkotałem przerywając mu. Lampa wbijała się we mnie boleśnie światłem. A może to było słońce?
- … pogotowie już jedzie… - dokończył rozpędzony.
- Co?
Zdziwił się, a ja na powrót schowałem się za zamkniętymi powiekami. Tam, chociaż chłodno, było bezpiecznie. Tik, tak, dźwięczało w kroplach deszczu. Gdyby to były czyjeś łzy...
Pogubiłem się. Gdzie zaczyna się, a gdzie kończy rzeczywistość?
Sygnał karetki zatrzymał dzwony na kościelnej wieży.
T.

Szepty - Parapluie

Zamknięty w pawlaczu daleki jestem zimie. Kurz kołysze me skrzydło nietoperza - stygnę. Nie tak dawno w pogoni za tęczą łzy chwytałem garś...

Z zaczytania