sobota, 31 grudnia 2011

2012



Bo człowiek wierszem jest
sam w sobie
nawet, kiedy zapomni
prozą obity jak kijem

Jak najwięcej wiersza w Nowym Roku
Te Ka



sobota, 26 listopada 2011

***

nie przestawaj opowiadać
zamknę cię we wczoraj
nim do widzenia
będzie tylko zaklinaniem czasu
K.


Coś ci podać?
Wydajesz się taka smutna,
jakby słońce zatrzasnęło się
po drugiej stronie złego.
Opowiedzieć ci coś?
Na Twoim czole samotność
wbiła stopy w brudy
- gwiżdże pustce ostatnią melodię.
Przytulę Cię.
Widziałem jak przez sen drżą ci ręce.
Tak, nie odchodzę nawet nocą
pilnuję,
by strach nie rozlał się zbyt szeroko.
Popatrz,
za drzwiami płonie jesień.
Może to ostatni dzień,
kiedy można wyjść w sukience?
Na krótki spacer,
weźmiemy dzieci za ręce.
Dla Ciebie zacznę udawać,
nie trzeba nic więcej.
T.



listopad 2011

piątek, 11 listopada 2011

Mogłabym wyspowiadać się...

mogłabym wyspowiadać się
z każdego zająknięcia przeciw tobie
i pokutnie w noc klepać barany
suchymi ustami zdejmować odium
moja wina moja wina kropla wina
tymczasem uwodzi mnie przemijanie
zmarszczki napięte jak struny
przegrywają z kremem przeciwzmarszczkowym
w drodze do twego chcę
K.



Lubiłem ławkę przed Twoim domem.
Przesiąknięte kilometrami zmęczenie
wsiąkało w nią, kiedy wychodziłaś
z siebie do mnie.
Trzask zamka w drzwiach
- jak zaklęcie,
prostował przygarbione plecy.
Odświętna sukienka, uśmiech i perły
- Chodźmy gdzie nas nie było
mówisz.
Umiera mnie ławka przed Twoim domem
- syta zmęczenia trąci poczekalnią.
Nie przestajesz być piękna,
nowa sukienka krzyczy od progu
- Nie Twoja.
Nie moja?
Nie dla mnie?
- Nigdzie dziś nie idźmy
proszę.
Z pośpiechu nie umyj zębów,
nie miej siły posprzątać kuchni,
nie ucz mnie cierpliwości,
pozwól przed snem wygładzić zmarszczki.
Jestem.
T.


listopad 2011

sobota, 22 października 2011

***

w moim niebie aniołowie
przychylni ciszy
chodzą na palcach
bosymi stopami
strącają marzenia
wprost na twą pościel
K.


Z Twojego nieba,
co wieczór
przychodzi Anioł.
Przysiadając na brzegu łóżka,
ręką pełną ciszy
układa do snu moje zmarszczki.
Co wieczór
z Twojego nieba
kapie na pościel
deszcz ciepłych myśli.
Co noc
śnię sny Twojego nieba
którymi napełniasz poduszki.
T.


październik 2011

niedziela, 16 października 2011

Wiarołomna




Rozkaszlała się fontanna,
a potem trysnęła łzami żegnając wrześniowe słońce.
W środku dnia, w puste alejki wsączył się wstyd
zachodzącego słońca.
Trącone jesienią kasztany, zeskakując z gałęzi,
wykrzywiają usta w rdzawym uśmiechu:
- Nie przyszła do parku.
Nie przyszłaś…
Może to ja za późno znalazłem drogę,
a ty czekasz nie wiedzieć gdzie, aż się odnajdę
z bukietem najświętszych obietnic?
Zerwać się.
Biec.
Wołać…
- Nie przyszła do parku,
gaśnie w mroku ostatnie szyderstwo.
Noc zastępuje mi drogę.
- Zgubiłem się? Nie przyszła?
Pytając opowiadam jej naszą historię.
Nie słucha
zapatrzona w chłód października.
T.

październik 2011

środa, 5 października 2011

U siebie

Dobrze jest mieć swój kąt
albo kątów kilka
- po cztery w każdym pokoju.
Dobrze jest mieć powietrze na własność:
zasypiać w nim,
budzić się,
wypełniać zapachami z garnka.
Dobrze jest być sobie leniwie,
kiedy dzień dzielił na czworo sekundę,
każde słowo popędzał.
Rozkosznie jest mówić
- U mnie
za każdym razem od nowa
odkrywając słodycz pojedynczych liter.
T.

***
jestem u siebie
mam dwa kroki do nieba
i stado prywatnych chmur
podejdź bliżej
nim księżyc atleta
sen uniesie we wczoraj
jestem u ciebie
wiecznie senna kochanka
cierpiąca na bezimienność
K.

październik 2011

środa, 21 września 2011

Czekanie

nie przychodzisz
drzwi milczą zaklęciem
rzuconym jesieni
na progu dzieci z mgły
obiecują wieczność
nie przychodzisz
rozwieram palce
i czas przez nie szepcze
wydmami od morza
głaskanymi czekaniem

K.


Stoję,
wiatr mnie uwięził
w garbie
przesypującego się wędrowca.
Słyszę,
uszy pełne szumu
- fale mielą niepamięć.
Widzę,
jeszcze pustkę w kolorze sepii
marszczy czoło
stąd donikąd.
W połowie Nigdzie jestem,
jestem w połowie
na progu jesieni
do Ciebie.

T.

wrzesień 2011

piątek, 9 września 2011

Więcej

Myślisz, że mnie znasz
myślisz, że mnie masz.
Ośmiornicami palców
wczepiasz się w mój krok
myląc pojęcia i intencje.
Tymczasem
obrastasz we mnie
tak, jak się obrasta w tłuszcz
za parawanem z siedmiu krów.
Pamiętasz jeszcze jaka jesteś
przez bulimiczny krzycząc sen
- Więcej
- Więcej
- Więcej!

T.


obchodzę cię
tyle razy niemówieniem
z palców splatam miłowanie
zapominam ile razy nie jesteś
egzaltacją czyszczę dni
z twojej nieobecności
składam się naprzemiennie
siedem dni chudych
siedem dni tłustych
wyliczamy się bez pamięci
wierni sekundanci
wrześniowych poruszeń
K.


wrzesień 2011

piątek, 2 września 2011

***

pytasz skąd we mnie poezja
a ja pokazuję
łóżko stół i jego spracowane ręce chwytające mgłę
pytasz mnie skąd we mnie proza
a ja przysiadam tuż nad snem
i pod zsuniętą kołdrę dobrą noc chowam
pełną zieloności jasnych łąk
K.



niewymuszonym słowem
wygładzasz potargany dzień
koronką wersów
zszywasz rozdarte w krzyku powieki
uśmiechasz mnie
drobną chwilą
T.

sierpień/wrzesień 2011

piątek, 26 sierpnia 2011

***

Zimno mi
kołdry na nogi zabrakło
w głowie myśli marzną na kość.
Nie śni mi się sen
- żaden
nawet ten o spadaniu.
Z sufitu patrzy lampa
garbię się w łóżku
jej cień skrada się ku oknu.
Czas ma czas
wyjął farbę
nakłada ją na włosy.
Nie chce mi się wierzyć w jutro
aż do poranka.
T.


zachłystuję się błękitem
coraz więcej nieba w mojej głowie
niecierpliwym gestem odganiam anielskie chóry
jeszcze nie czas na alleluja
prosto do żyły dostaję czas
liczony w kroplach
nie tak łatwo umierać na baczność
K.


sierpień 2011

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Zmoknięte ciastko

Deszcz zmywa przechodniów
w bramy stygnące echem.
Bruk przeciąga się łzawo.
Rynny dzwonią alarm.
Gargulce grzmią.
Parasol płacze na stolik.
- Zamoknie panu ciastko!
Do ust wędruje ostatni kęs
pachnącej cytrynowym latem tarty.
W uśmiechu się rozpuszczam:
- Chce Pani wyjść ze mną na deszcz?
T.

mokre stopy rwą wprost w chmury
goszczące w rynkowych kałużach
kot spod rynny spija wolny poniedziałek
tyle zdarza się między nami
lecz ciągle nie tak nie w porę
oddycham uśmiechem
a pan myśląc że nie widzę
w oczach okruch słońca chowa
tańczący na srebrnej nitce
babim latem zdyszany
K.

15.8.2011

piątek, 15 lipca 2011

Tik tak

Tik tak
filozoficznie zagaja zegar.
Nie odpowiadam.
Po cóż mi ta rozmowa o niczym?
Tik tak
wybiega wskazówkami w moją stronę
- nie traci nadziei.
Odwracam wzrok.
Dokąd może zmierzać rozmowa bez przecinka?
Tik tak
jakby urażone.
Spoglądam w okno.
Wschód to, czy zachód?
Po ziemniaki miałem wyjść,
nastawić pranie,
pojechać gdzie mnie nie było,
rozpiąć kilka biustonoszy.
Tik tak
niewzruszenie z półki.
Nie zwracam uwagi.
Dzień kończy się, czy wstaje?
Drrrrrrrrrrr

T.

11.07.2011

środa, 18 maja 2011

( W uśmiech odzianą cię widzę...)

W uśmiech odzianą cię widzę,
Z nim niespodziewanie się pojawiasz.
Ot, warg lekkie rozchylenie,
Grymas, chwilę przeszłą kwitujący.
Nic to.
Nic to powiadam.

Ze zdziwieniem naiwnym w oczach stęsknionych,
Sen mój spokojny przerywasz,
Wchodząc między zdań równe szeregi.
Cóż z tego, żem mozołem pracę okupił?
Nic to.
Nic to powiadam.

Pochlebstwem rozgościsz się, łzą przekupisz bezsenność.
Znów zapomniane? Od nowa zaczęte?
Czas nieostrożnie nadzieją nakarmisz, przekonasz.
A gdy syty nią radośnie rozkwitnie…
Nic to.
Nic to powiadam.
T.

25.05.06


niech pan zaczeka
jeszcze tyle między nami
kart do zagrania
tyle słów przebieranych aż do zgrania
niech pan zaczeka
spłoszone nie wiem wyrywa się miedzy snami
nic istnieje między nami
nic to?
K.

środa, 16 marca 2011

Urodzinowe mrzonki

Gdzieś tam szczeka pies, krople z niedawno spadłego deszczu parują wilgocią, pełną zapachów nagrzanej słońcem wiosny. Żółty rzepak godzi się z niewinną bielą kwiatów jabłoni, wszędobylska trawa uparcie wybucha niepohamowaną zielenią. Pięknie tu, spokojnie... Zatapiam się w pozornej ciszy, rozpływam w lekkim powiewie ciepłego wietrzyku i czując się urodzinowo obdarowany, zamykam oczy. Chwila nieograniczona czasem, galeria bez biletu wstępu. Prostota istnienia nieuznająca żadnych granic człowieczych. Można jej nie dostrzec, można jej nie docenić, można wreszcie obojętnością zaprzeczyć jej istnieniu. W zabieganiu, w pośpiechu, w meandrach codziennej zgryzoty nie ma już miejsca na tak banalne i proste radości. Nawykli do skomplikowanej rzeczywistości nie rozwodzimy się nad tym, co tak oczywiste, do czego przyzwyczaiła nas przyroda. Powraca do nas jedynie w wspomnieniach wakacyjnego dzieciństwa, krów ciotki, kur babci i Azora merdającego ogonem latającego za nami po polach, w wędrówkach pozbawionych celu, lecz przesyconych beztroską radością. I tak, gdy o tym wspominam przychodzi mi na myśl jedna refleksja. Krajobraz nie zmienił się, kwiaty i pola w kolorach, zapachach wciąż takie same, tak samo kuszą i obiecują to samo. W niepoprawnym, dziewiczym wciąż, optymizmie.
Czemu więc zamknęliśmy w sobie drogę dla niego, czemu przestaliśmy spoglądać w niebo? Dziś są moje urodziny życzę, więc sobie, by nigdy nie dorastać. Nie żeby żyć powietrzem, lecz żeby nigdy nie umarła we mnie naiwność.

PS. W zasadzie wczoraj, lecz jakie to ma znaczenie?
T.

14.05.06

sobota, 26 lutego 2011

Pod łososiem

Fistaszek lubił kameralne kawiarnie z duszą, klimatem, gdzie jesteś między ludźmi, a mimo wszystko sam. Jakież to podobne do czatu nieprawdaż? Ideałem wydawała mu się warszawska „Czytelnia”. Żałował, że tak rzadko tam bywa. Stoliki zagubione między regałami, pełne zadrukowanych stronic w miękkich i twardych obwolutach. Wystarczyło wyciągnąć rękę, by zatopić się w lekturze, albo potraktować książkę jako pretekst do rozpoczęcia rozmowy. „Pod łososiem” nijak nie pasowała do tego wizerunku. Hałaśliwa, pełna krzykliwie rozochoconych myśli i rozmów podsycanych alkoholem. „Burków spuszczonych ze smyczy” i „smyczy” szukających nowego „Burka”. Wyboru jednak nie było, albo wieczór tu, albo samotnie w pokoju. Wybrał to pierwsze i żałował. Naprzeciwko Fistaszka siedział pan Kazio udowadniający, już nieco bełkotliwie, rolę zdrady w spajaniu i cementowaniu związku małżeńskiego. Połów mu się nie udał a i ten, na który teraz chciał wyruszyć, zaraz po tym jak podzieli się swoją mądrością, nie zdawał się wróżyć sukcesu. Fistaszek stracił już nadzieję, że Kazio odczepi się sam, odessa się w sposób samoistny i niewymagający od niego żadnego wysiłku, poza zachowaniem obojętnego milczenia.
- Rozumiesz pan, od czassu do czassu mus pszygruchaś sobie jakąś lale. Zdrofie psychiszne tsza ratowaś – perorował uczenie i mało wyraźnie.
- Ta, mus – zgodził się Fistaszek i w trosce o własne wstał od stolika
- Idziesz pan? – zasmucił się zdziwiony Kazio
- Ależ skądże. Idę poderwać tamtą samotną lalę przy barze – wskazał siedzącą tyłem kobietę.
- Moja szkoła. Pierz pan pycha za rochi. – powiedział mędrzec z dumą w głosie i pijanym wzrokiem obserwował dalsze poczynania swojego ucznia. Fistaszek chciał nie chciał podszedł do baru, wiedział, że Kaziu nie da mu spokoju, na podryw też nie miał ochoty. Zamówi piwo, przy tym tłoku trochę to potrwa, więc powinno wystarczyć…
- Przepraszam – powiedział wciskając się między samotną, a odwróconą do niej tyłem, rozświergotaną blondynkę. Samotna spojrzała na niego. Na jej twarzy pojawił się trudny do zidentyfikowania grymas.
- Przepraszam? Jaka poprawa. Już nawet bez „babsztylu”, tylko samo „przepraszam”. Zielone oczy wierciły w Fistaszku dziurę wielkości spodka od filiżanki. „O święta Zołzo patronko wszystkich prześladowanych”, pomyślał Fistaszek wypuszczając głośno powietrze z płuc...
T.

piątek, 28 stycznia 2011

Fistaszkowe urodziny

T. Wyszperałam, to nie może zginąć w sieci...

Babsztyl! Babsztyl!!! – darł się Fistaszek walcząc jednocześnie z zaroślami.
Leśne ostępy, nie podziałały kojąco i w krzyk ten włożył złość i frustrację nagromadzoną przez ostatnie dni. Na miejscu Babsztyla, wiałbym razem z zupą, która wcale nie musiałaby być za słona. Trzeba tu jednak zaznaczyć, że Fistaszek nie był zły bez powodu. Urodziny. Nigdy ich nie lubił, teraz miał już żelazny dowód, dlaczego. Trudno powiedzieć, co było motorem urodzinowych zdarzeń.
Zołza przekroczyła próg z miną tajemniczą i nieodgadnioną. Podlała kwiat. Nie mówiąc ani słowa popatrzyła przez okno. Westchnęła ciężko, przeciągle. Odwróciła się w końcu i jednym tchem wyrzuciła z siebie:
- Nic z tego nie będzie Tomaszu. Wiem, że mnie zrozumiesz i wiem, że nie będziesz pytał, ani robił mi wyrzutów. I nie chciałabym abyś to zaczął robić – drugim tchem – Jestem w ciąży. Nie z tobą, ty jesteś wiecznym chłopcem. Chciałam tego od dawna, a natura przyśpiesza…- trzeci wdech - ON jest we mnie szaleńczo zakochany, więc sam rozumiesz. Życzę ci wszystkiego dobrego. Wiem, że ci się ułoży.
Mówiąc to szła już do wyjścia, drzwi trzasnęły. Zapadła cisza… Długa cisza… Cisza trwała do momentu, kiedy Fistaszek ciężko klapnął na fotel a sprężyny jęknęły rozdzierająco. Śierściuch zawył krótko, żałośnie i położył się kładąc zaśliniony pysk na jego stopach.
- No… Bardziej oryginalnego prezentu już nie dostanę. Chyba, że kojfnę we własne urodziny i trumna będzie główną atrakcją imprezy. – stwierdził głośno i zapadł w niemą konsternację.
W zasadzie Fistaszek nie był w tej chwili jeszcze zły, z pewnością nie był wściekły. Zaskoczony był za to gigantycznie, na tyle by odczuć natychmiastową potrzebę spakowania walizki i wyjechania „na łono”. Wszystko jedno jakie, byle nie kobiece.
"Trzeba to jakoś poukładać" pomyślał, a jego przekonanie o znajomości niewieściej natury leżało teraz gdzieś pomiędzy oknem a drzwiami, zanosząc się histerycznie drwiącym śmiechem. „Trzeba je tu zostawić samo, żeby doszło do siebie”.
Wstał, by zabrać szczoteczkę do zębów z łazienki i psią miskę z kuchni. Kiedy zamykał drzwi, jeszcze słyszał chichot losu i to było kiełkujące ziarenko złości.
Przedzierał się więc Fistaszek przez mazurskie zarośla z okrzykiem „Babsztyl” na ustach, klnąc w myśli ród kobiecy i własną ślepą duszę.
- Ja sobie wypraszam tego „babsztyla”! – usłyszał głos dochodzący zza krzaka, a należący do właścicielki znienawidzonego w tej chwili kobiecego łona.
- I niech zabierze tego psa! Zaślinił mi całe spodnie!
T.


16.05.06

Przedczerwiec w zieleni

Niepewność i majowa ostatnia noc.  K. 2025 Śniłem czerwiec nabrzmiewający dniami, jak kiść winogron w toskańskim słońcu. Słyszysz? Socz...

Z zaczytania