T. Wyszperałam, to nie może zginąć w sieci...
Babsztyl! Babsztyl!!! – darł się Fistaszek walcząc jednocześnie z zaroślami.
Leśne ostępy, nie podziałały kojąco i w krzyk ten włożył złość i frustrację nagromadzoną przez ostatnie dni. Na miejscu Babsztyla, wiałbym razem z zupą, która wcale nie musiałaby być za słona. Trzeba tu jednak zaznaczyć, że Fistaszek nie był zły bez powodu. Urodziny. Nigdy ich nie lubił, teraz miał już żelazny dowód, dlaczego. Trudno powiedzieć, co było motorem urodzinowych zdarzeń.
Zołza przekroczyła próg z miną tajemniczą i nieodgadnioną. Podlała kwiat. Nie mówiąc ani słowa popatrzyła przez okno. Westchnęła ciężko, przeciągle. Odwróciła się w końcu i jednym tchem wyrzuciła z siebie:
- Nic z tego nie będzie Tomaszu. Wiem, że mnie zrozumiesz i wiem, że nie będziesz pytał, ani robił mi wyrzutów. I nie chciałabym abyś to zaczął robić – drugim tchem – Jestem w ciąży. Nie z tobą, ty jesteś wiecznym chłopcem. Chciałam tego od dawna, a natura przyśpiesza…- trzeci wdech - ON jest we mnie szaleńczo zakochany, więc sam rozumiesz. Życzę ci wszystkiego dobrego. Wiem, że ci się ułoży.
Mówiąc to szła już do wyjścia, drzwi trzasnęły. Zapadła cisza… Długa cisza… Cisza trwała do momentu, kiedy Fistaszek ciężko klapnął na fotel a sprężyny jęknęły rozdzierająco. Śierściuch zawył krótko, żałośnie i położył się kładąc zaśliniony pysk na jego stopach.
- No… Bardziej oryginalnego prezentu już nie dostanę. Chyba, że kojfnę we własne urodziny i trumna będzie główną atrakcją imprezy. – stwierdził głośno i zapadł w niemą konsternację.
W zasadzie Fistaszek nie był w tej chwili jeszcze zły, z pewnością nie był wściekły. Zaskoczony był za to gigantycznie, na tyle by odczuć natychmiastową potrzebę spakowania walizki i wyjechania „na łono”. Wszystko jedno jakie, byle nie kobiece.
"Trzeba to jakoś poukładać" pomyślał, a jego przekonanie o znajomości niewieściej natury leżało teraz gdzieś pomiędzy oknem a drzwiami, zanosząc się histerycznie drwiącym śmiechem. „Trzeba je tu zostawić samo, żeby doszło do siebie”.
Wstał, by zabrać szczoteczkę do zębów z łazienki i psią miskę z kuchni. Kiedy zamykał drzwi, jeszcze słyszał chichot losu i to było kiełkujące ziarenko złości.
Przedzierał się więc Fistaszek przez mazurskie zarośla z okrzykiem „Babsztyl” na ustach, klnąc w myśli ród kobiecy i własną ślepą duszę.
- Ja sobie wypraszam tego „babsztyla”! – usłyszał głos dochodzący zza krzaka, a należący do właścicielki znienawidzonego w tej chwili kobiecego łona.
- I niech zabierze tego psa! Zaślinił mi całe spodnie!
T.
16.05.06
Babsztyl! Babsztyl!!! – darł się Fistaszek walcząc jednocześnie z zaroślami.
Leśne ostępy, nie podziałały kojąco i w krzyk ten włożył złość i frustrację nagromadzoną przez ostatnie dni. Na miejscu Babsztyla, wiałbym razem z zupą, która wcale nie musiałaby być za słona. Trzeba tu jednak zaznaczyć, że Fistaszek nie był zły bez powodu. Urodziny. Nigdy ich nie lubił, teraz miał już żelazny dowód, dlaczego. Trudno powiedzieć, co było motorem urodzinowych zdarzeń.
Zołza przekroczyła próg z miną tajemniczą i nieodgadnioną. Podlała kwiat. Nie mówiąc ani słowa popatrzyła przez okno. Westchnęła ciężko, przeciągle. Odwróciła się w końcu i jednym tchem wyrzuciła z siebie:
- Nic z tego nie będzie Tomaszu. Wiem, że mnie zrozumiesz i wiem, że nie będziesz pytał, ani robił mi wyrzutów. I nie chciałabym abyś to zaczął robić – drugim tchem – Jestem w ciąży. Nie z tobą, ty jesteś wiecznym chłopcem. Chciałam tego od dawna, a natura przyśpiesza…- trzeci wdech - ON jest we mnie szaleńczo zakochany, więc sam rozumiesz. Życzę ci wszystkiego dobrego. Wiem, że ci się ułoży.
Mówiąc to szła już do wyjścia, drzwi trzasnęły. Zapadła cisza… Długa cisza… Cisza trwała do momentu, kiedy Fistaszek ciężko klapnął na fotel a sprężyny jęknęły rozdzierająco. Śierściuch zawył krótko, żałośnie i położył się kładąc zaśliniony pysk na jego stopach.
- No… Bardziej oryginalnego prezentu już nie dostanę. Chyba, że kojfnę we własne urodziny i trumna będzie główną atrakcją imprezy. – stwierdził głośno i zapadł w niemą konsternację.
W zasadzie Fistaszek nie był w tej chwili jeszcze zły, z pewnością nie był wściekły. Zaskoczony był za to gigantycznie, na tyle by odczuć natychmiastową potrzebę spakowania walizki i wyjechania „na łono”. Wszystko jedno jakie, byle nie kobiece.
"Trzeba to jakoś poukładać" pomyślał, a jego przekonanie o znajomości niewieściej natury leżało teraz gdzieś pomiędzy oknem a drzwiami, zanosząc się histerycznie drwiącym śmiechem. „Trzeba je tu zostawić samo, żeby doszło do siebie”.
Wstał, by zabrać szczoteczkę do zębów z łazienki i psią miskę z kuchni. Kiedy zamykał drzwi, jeszcze słyszał chichot losu i to było kiełkujące ziarenko złości.
Przedzierał się więc Fistaszek przez mazurskie zarośla z okrzykiem „Babsztyl” na ustach, klnąc w myśli ród kobiecy i własną ślepą duszę.
- Ja sobie wypraszam tego „babsztyla”! – usłyszał głos dochodzący zza krzaka, a należący do właścicielki znienawidzonego w tej chwili kobiecego łona.
- I niech zabierze tego psa! Zaślinił mi całe spodnie!
T.
16.05.06
Matko Święta Jerychońska!
OdpowiedzUsuńK! Bój się Boga i czytelników!
To już pięć lat?:))
Za chwilę będzie pięć lat , T.:D
OdpowiedzUsuńMy nie mijamy, to czas mija;)
A takie piękne, jakby wczoraj napisane ;)
OdpowiedzUsuńT. pisze świetnie, a Fistaszkowe przygody są...były niezrównane.Szkoda, że tak mało ich tu się zachowało.
OdpowiedzUsuńMiał się z Alicją, oj miał...