– Proszę pani, proszę pani! Zostawiła pani parasol – mała szczerbata dziewczynka wyciągała w jej stronę czerwony parasol.
Uśmiechnęła
się blado w niemym podziękowaniu. Dziewczynka w podskokach oddaliła się
w stronę ławki, na której miał zostać nie tylko parasol.
Widocznie jeszcze nie czas – szepnęła do siebie.
Deszcz kapał jej za kołnierz.
————————————————-
– Zobacz, jaki jest ogromny! – jego oczy śmiały się do niej – weźmy ten!
Śmiało zmieścimy się pod nim oboje – przekonywał z tym swoim zawadiackim uśmiechem. Kupili go.
I gdy tylko zaczynam padał deszcz, wołał: Chodźmy do parku!
I szli. Chichotali pod tym parasolem jak dzieciaki, zwracając na siebie uwagę przechodniów.
– Bez ciebie szukałabym dróg bez końca. Zaczarowałaś mój świat, ty niezwyczajnie moja – szeptał pod parasolem.
– Gdyby nie ty smutek zająłby całą moją kanapę – roześmiała się promiennie, prawie jak nastolatka.
– Wiem.
Wiatr szarpał czerwonym parasolem.
————————————————
Nie ma go, wyglądała go od tygodnia.
Każdy dźwiek na schodach, każdy telefon był nim.
Nie można przecież zostawić kogoś niezwyczajnego.
Kuliła się na kanapie, by zrobić miejsce smutkowi.
Dziś, gdy zaczął padać deszcz podjęła decyzję.
Na parkowej ławce miał zostać nie tylko parasol,
ale i nadzieja i wspomnienia.
Znów będzie poważna i stateczna.
Wyciągnęła z szuflady czarny parasol i skórzaną teczkę.
Znowu.
Od jutra.
———————————————–
Ostatni raz rozłożyła nad sobą ogromny czerwony parasol.
I uśmiechnęła się. I sama nie wiedziała,
czy to nadzieja się uśmiecha czy spokojna rezygnacja?
K.
2008
Mam na imię Ryszard i w mojej głowie jest chaos. Nie dlatego, że mam na imię Ryszard, ale dlatego, że coś na mnie spadło, a inne coś wtedy pękło. Lekarz mówił, że nie muszę pamiętać, co. To trudne pamiętać, dlatego pamiętam to, co ważne – np. że mam na imię Ryszard.
Pamiętam też dni tygodnia. Dziś jest wtorek – ten po poniedziałku, przed środą. We wtorek boję się. Nie tak, jak zawsze, tylko bardziej. We wtorek wychodzę z domu i muszę pamiętać więcej.
Żeby mniej się bać, już od niedzieli przygotowuję się na wtorek. Chociaż zawsze kupuję to samo i tyle samo, piszę listę. Bo boję się, że czegoś zapomnę i będę musiał wyjść przed wtorkiem, żeby dokupić.
Świat za drzwiami jest pełen ludzi, którzy chodzą i mówią za szybko. Zadają mnóstwo pytań, a potem chcą, żebym na nie odpowiadał. Dlatego z nikim nie rozmawiam i mam listę. Podaję ją ekspedientce i czekam, aż wszystko położy na ladzie. Przeliczam – żeby nie zabrakło – płacę i wracam do domu. Wracam szybciej, bo mam już wszystko i o niczym nie zapomniałem. Kiedy idę wolniej, zaczynam myśleć, czy na pewno mam wszystko; wtedy mógłbym zatrzymać się i liczyć od nowa, np. na ulicy. Zatrzymywanie się na ulicy jest niebezpieczne…
Czasami, kiedy boję się bez powodu, tak jak teraz, mówię szybko. Zdaje się, że piszę też szybciej, ale w końcu zaczyna brakować mi powietrza, jakbym mówił bez oddychania, i robi się ciemno. Teraz też zrobiło się ciemno, a kiedy zrobiło się jasno, najpierw popatrzyłem na ptaki za oknem. Ptaki mnie uspokajają. Uspokaja mnie też telewizja, ale ptaki uspokajają mnie bardziej. Nie wszystko, co jest w telewizji, jest uspokajające. Często pokazują ludzi, którzy czegoś chcą, ale tak bardzo, że kłócą się z innymi, a potem ich zabijają. To mnie nie uspokaja. Boję się wtedy, że ktoś mógłby czegoś ode mnie chcieć aż tak bardzo, chociaż nie wiem, co by to mogło być. Mam tylko stół, dwa fotele, dwa krzesła, kanapę, dwa komplety pościeli, telewizor i radio.
Nie słucham radia. Kiedy słyszę muzykę, płaczę. Nie wiem dlaczego, po prostu płaczę, dlatego nie słucham, chociaż mam radio. Gdyby ktoś chciał ode mnie radio, dałbym mu je nawet bez kłótni. Telewizora bym nie oddał. Dostałem go od córki i chociaż nie wszystko mi się w nim podoba, to lubię go mieć.
Kiedy przychodzi moja córka, czuję się dziwnie. Płaczę, ale nie tak, jak przy muzyce. Przy niej łzy nie bolą od środka, tylko są przyjemnie gorące. Zadaje mi tylko dwa pytania: jak się czuję i czy wydarzyło się coś, co zapamiętałem.
Prawie zawsze czuję się dobrze i prawie nigdy nie dzieje się nic, co warto byłoby zapamiętać. Żałuję, że nie przyszła dzisiaj, bo miałbym co opowiadać zamiast pisać, żeby nie zapomnieć. Ale ona przychodzi rzadko. Kiedyś przyszła we wtorek i mnie nie zastała. Siedziała na schodach przed klatką i czekała. Tamtego dnia płakałem bardziej, a ona mówiła, że jestem jak dziecko.
Nie pamiętam, jak wyglądała dawniej, chociaż pokazywała mi zdjęcia, ale bardzo bolała mnie od tego głowa, więc przestała. Zapamiętałem te zdjęcia. Na jednym byliśmy we dwoje, chociaż ona była mniejsza. Na innych, we troje. Bo na zdjęciach była też kobieta, która była moją żoną. Podobno, przed wypadkiem, chciałem się z nią rozwieść, więc kiedy po wypadku wydobrzałem, ona rozwiodła się ze mną. Musi być dobra; kupiła mi to mieszkanie za moją część odszkodowania, chociaż wcale nie musiała. Teraz mam je na wyłączną własność.
Mam też rentę. Renta to pieniądze, za które robię zakupy we wtorki. Nie muszę się o nic martwić. Może mógłbym, ale nie martwię się wcale. Zresztą, córka mówi mi zawsze, że wszystko jest już dobrze, nawet kiedy jej mama, czyli kiedyś moja żona, musiała ogłosić upadłość.
– Nigdy nie potrafiła prowadzić firmy tak, jak ty.
Tak powiedziała, a ja pomyślałem – nie wiem dlaczego – że to dobrze, że nie potrafi i przez chwilę poczułem się ważny. Nie tak ważny, jak ludzie z telewizji, ale inaczej – prawdziwie ważny, w głowie mojej córki. Dziś znowu się tak poczułem. Chyba przez słowo „Jestem”, które słyszałem raz po raz, więc musi być ważne. Dziś chciałbym też rozumieć wszystko.
Kiedy córka opowiada mi o swoich wystawach albo że właśnie wróciła z kraju, który widziałem w telewizji, i że było okropnie gorąco albo nieznośnie zimno, wcale nie muszę rozumieć. Ona mówi, i w tym mówieniu jest całe moje rozumienie. Kiedy zobaczyłem ją pierwszy raz po wypadku, nie musiała mówić, że jest moją córką – po prostu stanęła w drzwiach i rozumiałem to od środka. Kim jest moja żona, nie rozumiałem wcale, nawet jak wyszedłem już ze szpitala, a ona rozwiodła się ze mną. To dziwne.
Dziwnie też otworzyć drzwi, kiedy ktoś puka i rozumieć, kim ten ktoś jest, jeżeli zupełnie się go nie pamięta, ale w człowieku, czyli we mnie, jest rozumienie…
Czasami coś się we mnie zapala. Nie na niby, ale naprawdę – parzy mnie wtedy od środka, jak zapalona zapałka. Nie rozumiem tego i nie lubię światła, po którym zawsze zapada ciemność. Muszę się potem długo uspokajać, żeby chaos w mojej głowie stał się mniejszy, ale moja córka mówi, że prowadzę bardzo uporządkowany tryb życia.
Dziś chciałbym, żeby wydarzyło się coś jeszcze. Na przykład, żeby przyszedł listonosz, który przychodzi tylko raz – dwudziestego piątego każdego miesiąca. Mógłbym mu wszystko opowiedzieć, a potem zaprosić go, żeby opowiedział mojej córce, gdybym ja zapomniał albo zgubił tę kartkę. Bo nie rozumiem, co się ze mną dzieje, chociaż rozumiem, co się stało. No, może nie do końca.
Nie rozumiem dotyku, który jest jak uciszanie burzy, a właśnie taki dzisiaj był. Wszystko było tą burzą, słyszałem ją w uszach. Nawet, jak łomocze pod żebrami. Dotyk ją uspokoił, nie zapadła wcale ciemność, chociaż czułem, że jest bardzo, bardzo blisko. Czuję ten dotyk do teraz i właśnie dlatego piszę. Może nie tylko dlatego.
Usłyszałem też dziś wiele dziwnych rzeczy i wszystkich nie pamiętam. Kilka jednak tak. Pamiętam je, bo patrzyłem w oczy, które rozumiem nie tak, jak rozumiem moją córkę, tylko inaczej. Bardziej. Nie wiedziałem nawet, że można rozumieć tak mocno, chociaż nie pojmuję wszystkich słów, a było ich naprawdę dużo i chyba ważnych.
Np.:
– Jestem. Jesteś
– Teraz wszystko będzie dobrze
Potem, coś czego nie rozumiałem zupełnie, ale w to uwierzyłem:
– Znalazłam cię.
Uwierzyłem, że byłem zgubiony i właśnie się odnalazłem – tak naprawdę, jakby mnie ktoś schował. Myślę, że wiedziałem to, kiedy otworzyłem drzwi i rozumiałem, kim jest ta kobieta, która stała i nie mówiła nic, tylko patrzyła. Przez chwilę nawet Ją całkiem pamiętałem, ale krótko, jakby ktoś we mnie zapalił rozumiejące światło, ale nie całkiem.
Uwierzyłem tak w coś po raz pierwszy. Prawie rozbolała mnie od tego głowa, bo przypomniało mi się słowo, które często powtarzała kiedyś moja córka: „oszukany”. To trudne słowo do zrozumienia. Myślę, że musiałbym się nim martwić, gdybym je rozumiał. Głowa jednak nie rozbolała, i weszliśmy do mieszkania.
Ona – ta kobieta – usiadła obok mnie na kanapie, tak, żebym widział ją dokładnie, i zaczęła mówić. Od tego mówienia raz było mi zimno, a raz gorąco. Czasami przymykałem oczy. Trudno było patrzeć na nią, kiedy w środku mnie działo się tak wiele różnych rzeczy. Myślę, że Ona to zobaczyła, bo w końcu przestała mówić i dotknęła mnie ustami.
Wtedy Coś sobie przypomniałem i zrobiło się ciemno, ale nie patrzyłem na ptaki ani nie włączyłem telewizora, żeby się uspokoić, kiedy zrobiło się jasno. Patrzyłem na Nią – tę kobietę. To uspokaja mnie od dziś najbardziej.
Chyba przestraszyła się mojej ciemności, bo zapytała, czy nie potrzebuję lekarza, a przecież to nic takiego. Potem rozejrzała się po moim mieszkaniu i powiedziała, że jest ze mnie dumna, więc znowu poczułem, że jestem ważny. Zaglądała nawet do lodówki i przeczytała kartkę z listą zakupów. Powiedziała też coś, czego nie rozumiem: „umyślne działanie, reoperacja, rehabilitacja”. Ale wcale się od tego nie zdenerwowałem, tylko powiedziałem, że nie rozumiem. Wyjaśniła, że się tym zajmie i jeszcze:
– Może być, jak dawniej, a nawet gdyby nie…
Tu przerwała i zrobiła to, co ja robię tak często – zaczęła płakać. Potem dotykając mnie ustami raz jeszcze powtarzała raz za razem cicho:
– Jestem, jestem, jestem
Wtedy zrozumiałem, jak ważne jest to słowo – „Jestem”.
T.
nie pamiętam kiedy, ale musiało się skończyć "happy endem".