Niech Pani nie grzmi.
Niech Pani miotłę w kąt odstawi,
spokojnie u wezgłowia siądzie.
Siebie trochę opowie,
tej stąd i stamtąd.
Rąbka tajemnicy odsłoni
jakby rozchylała Pani koronki.
A potem ja, dla Pani
- tą miotłą
kurze z kątów powystraszam.
T.
Już nie grzmię Mój Panie
Już spokój wyjęłam z kieszeni
I słów wypatrując bezradnie
Myślę o wrażliwości
Którą chowam pod płaszczem
I o tym
co zostawiam za drzwiami
kiedy późną nocą
przychodzę do Ciebie
C.
To dobrze.
Drzwi tylko zostaw lekko uchylone,
byś nie odcięła sobie drogi powrotnej.
Tu nikt nie jest na stałe,
ani nie bywa naprawdę.
Dlatego diabli wieszak porwali
i pierwszy to w historii bal w płaszczach.
Szepczą prochowce,
skrzypią skórzane kaftany,
norki gwiżdżą na orkiestrę.
Bądź uważna.
W tłumie łatwo się zarazić.
W gorączce wznieść toast
za zdrowie,
nie za spokój gospodarza.
Gdybyś mnie spotkała
miej trochę cierpliwości
skrawek zaufania.
Dostaniesz coś w zamian
- odrobinę zbędnej miłości.
T.
Przez uchylone drzwi
słyszę najstarszą kołysankę świata
nuconą przez deszcz
Drżącym dłońmi
Rozpinam guzik po guziczku
A Pan wzrok odwraca
I szklankę wody podaje
Zamiast
C.
Bo urwał mi się sens
i zbity jestem jak pies,
który się zerwał z pantałyku.
Wrażenie mam,
że świat w cholerę sobie poszedł.
Gdybym choć nie drżał,
inny ton słyszałbym
w rozpinanych guzikach.
Inna grałaby orkiestra.
Jak trąba
metalicznie pobrzmiewam
przy Twoich delikatnych koronkach.
T.
W szarości poranka
Rozkwitam nadzieją
Nabrzmiewam czekaniem
Odwracam klepsydrę
Dotykiem
Pełnym czułej cierpliwości
Niech świat idzie sobie w cholerę
Drżyj jeśli musisz
i nie szukaj sensu
bo on tylko przysnął na chwilę
Ja zaczekam
C.
W czekaniu otwierają oczy demony.
Wężowiska nadziei wstrzymują kroki.
Nawet deszcz
- co spłukać miał ślady
przywiera do rzęs
sącząc jad zazdrosnych teorii.
Czekając musisz być na to gotowa.
T.
wrzesień 2010
poniedziałek, 27 września 2010
piątek, 24 września 2010
(Nie wyglądam , nie czekam)
Nie wyglądam, nie czekam,
dzień za dniem się staje.
Za oknem drzewa zielenią nabrzmiały
przedwczesnym latem rozśpiewały ptaki.
Na ścianach słońce tańczy,
kot za muchą goni.
Z kranu nie kapie,
drzwi nie skrzypią.
Pani mięso na ladę kładzie:
Pan czegoś smutny?
To nie smutek
- usta rozdziawiam.
Nie wyglądam,
nie czekam.
Dzień za dniem się dzieje.
T.
a skoro to nie boli
to dlaczego poduszka mokra od wspomnień?
K.
Na sznurach rozsiadły się prześcieradła.
Ich rozkołysane wiatrem skrzydła bledną.
Pod uściskiem drewnianych szczęk schną,
lecz jeszczeż wilgotne pamięcią zaspanego wczoraj.
Zdawać by się mogło, że w szamotaninie szepczą.
Nikt nie wie, co i komu,
mówi się
- szeleszczą.
A potem
- nocy pierwszej
świeżość przeszywa dreszczem
i nim dotknę poduszki
stajesz się łzą
nie wierszem.
T.
stary kot dobrodziej zazdrosny o czułość
wygraża skrzydłom nastroszoną sierścią
szepty zagłusza żałosnym wołaniem
biel mleka uwięziona na progu
w zawody staje ku uciesze starego
prześcieradła jak ptaki rwą się ku niebu
na przekór plastikowym palcom klamerek
K.
kwiecień 2008
dzień za dniem się staje.
Za oknem drzewa zielenią nabrzmiały
przedwczesnym latem rozśpiewały ptaki.
Na ścianach słońce tańczy,
kot za muchą goni.
Z kranu nie kapie,
drzwi nie skrzypią.
Pani mięso na ladę kładzie:
Pan czegoś smutny?
To nie smutek
- usta rozdziawiam.
Nie wyglądam,
nie czekam.
Dzień za dniem się dzieje.
T.
a skoro to nie boli
to dlaczego poduszka mokra od wspomnień?
K.
Na sznurach rozsiadły się prześcieradła.
Ich rozkołysane wiatrem skrzydła bledną.
Pod uściskiem drewnianych szczęk schną,
lecz jeszczeż wilgotne pamięcią zaspanego wczoraj.
Zdawać by się mogło, że w szamotaninie szepczą.
Nikt nie wie, co i komu,
mówi się
- szeleszczą.
A potem
- nocy pierwszej
świeżość przeszywa dreszczem
i nim dotknę poduszki
stajesz się łzą
nie wierszem.
T.
stary kot dobrodziej zazdrosny o czułość
wygraża skrzydłom nastroszoną sierścią
szepty zagłusza żałosnym wołaniem
biel mleka uwięziona na progu
w zawody staje ku uciesze starego
prześcieradła jak ptaki rwą się ku niebu
na przekór plastikowym palcom klamerek
K.
kwiecień 2008
poniedziałek, 6 września 2010
Twoja Dziesiątka i moje potem
Pada.
Lubię deszcz. Szczególnie, kiedy zimno, a ja otulony bezpiecznym ciepłem oddaję się nieróbstwu. Z niewysokości drugiego piętra patrzę na chodnik. Patrzę przez noc. Noc obmywaną chrzcielnymi kroplami aż po świt.
Lubię świt. Zwiastuje czystą kartę dnia i nawet czarne potoki sunące teraz wartko pod linijkę krawężnika nie będą potrafiły oprzeć się jego mocy. Utracą swoją nieprzeniknioną naturę odsłaniając w pierwszych promieniach słońca prawdę sięgającą bruku.
Lubię grzech. Z niego można się podnieść lub rozsmakować. Wszystko w grzechu jest kwestią wyboru, bez presji, przymusu tłumu skandującego imię świętego i w skrytości oczekującego jego porażki. Zawsze mnie zastanawiał ten dualizm. Zawiść zamknięta w kilkudziesięciu kilogramach żywej tkanki będącej częścią czegoś większego, wznioślejszego, a jednak przeważnie skupionej tylko na sobie. Decydować. Być wolnym w wyborach między ostatnią świnią, a mnichem przepasanym memento mori. Po Bosku myślę, że moje wybory mają wpływ na kształt otaczającego mnie świata. Że ja sam jestem twórcą rzeczywistości, nie jakakolwiek zwierzchność. Że pojedynczy jestem, niepowtarzalny, a jednak nierozerwalnie spleciony połową jestestwa z innym człowiekiem.
Lubię myśl o kochaniu bez granic. Dręczę nią siebie. Naiwne uczucie wyzute z rozsądku, wybiegające poza zrozumienie. Szkoda, że odmawiam sobie kochania i tylko tęsknota za nim... A może za sobą, za tym kim już nie jestem? Zaprzeczenie. To z niepoukładania.
Lubię niepoukładanie. Wzmaga pragnienie poznania odpowiedzi na najprostsze pytania. Kiedy dociekam zaczynam wierzyć w to, że Jestem ma jakiś makro wymiar. Dzięki temu nie obrastam w tłuszcz, nie wyciągam kości przygarbionych stanem posiadania na zmęczonej moją obecnością sofie.
Chociaż lubię lenistwo. Lenistwo okrwawione niedawno wykonaną pracą.
Lubię wiedzieć, że dałem z siebie wszystko. O nie! Nie z poczucia obowiązku, lecz spełnienia, które rozpełza się po ciele miodem bolących mięśni i opróżnionego z ostatniego jeszcze umysłu. Wtedy pojawia się obok mnie kobieta.
Lubię kobiety. Dla Nich przez chwilę jestem herosem, potęgą, niemożliwe obdzieram ze skóry, by sprawioną zawiesić nad kominkiem i znikam.
Lubię znikać. Znikam dla siebie. Dla sumienia, które staje się niespokojne w zbyt długim niekochaniu.
W całym tym okrucieństwie wobec innych lubię być uczciwy. Nigdy nie mówię: Na zawsze. Zawsze jest kruche i samotne pośród niepewnego dzisiaj...
Jak na ironię, w moim dzisiaj lubię właśnie samotność.
T.
W moim dzisiaj wiatr zatrzasnął drzwi, które prowadziły donikąd.
W moim teraz mam ciepłe dłonie tej pierwszej i nie martwię się smutno.
W moim obiecałam, nie było krztyny oszustwa- liczyłam na chmury nad górami, a dostałam jednostajne pola niepewności.
Wiatr był łaskawy-powymiatał każde a jeśli, a może, a gdyby .
Jestem tu i teraz. Z zegara uśmiecha się anioł o niebieskich skrzydłach.
M. mówi, że mieszkał w Szufladzie.
K.
wrzesień 2010
Lubię deszcz. Szczególnie, kiedy zimno, a ja otulony bezpiecznym ciepłem oddaję się nieróbstwu. Z niewysokości drugiego piętra patrzę na chodnik. Patrzę przez noc. Noc obmywaną chrzcielnymi kroplami aż po świt.
Lubię świt. Zwiastuje czystą kartę dnia i nawet czarne potoki sunące teraz wartko pod linijkę krawężnika nie będą potrafiły oprzeć się jego mocy. Utracą swoją nieprzeniknioną naturę odsłaniając w pierwszych promieniach słońca prawdę sięgającą bruku.
Lubię grzech. Z niego można się podnieść lub rozsmakować. Wszystko w grzechu jest kwestią wyboru, bez presji, przymusu tłumu skandującego imię świętego i w skrytości oczekującego jego porażki. Zawsze mnie zastanawiał ten dualizm. Zawiść zamknięta w kilkudziesięciu kilogramach żywej tkanki będącej częścią czegoś większego, wznioślejszego, a jednak przeważnie skupionej tylko na sobie. Decydować. Być wolnym w wyborach między ostatnią świnią, a mnichem przepasanym memento mori. Po Bosku myślę, że moje wybory mają wpływ na kształt otaczającego mnie świata. Że ja sam jestem twórcą rzeczywistości, nie jakakolwiek zwierzchność. Że pojedynczy jestem, niepowtarzalny, a jednak nierozerwalnie spleciony połową jestestwa z innym człowiekiem.
Lubię myśl o kochaniu bez granic. Dręczę nią siebie. Naiwne uczucie wyzute z rozsądku, wybiegające poza zrozumienie. Szkoda, że odmawiam sobie kochania i tylko tęsknota za nim... A może za sobą, za tym kim już nie jestem? Zaprzeczenie. To z niepoukładania.
Lubię niepoukładanie. Wzmaga pragnienie poznania odpowiedzi na najprostsze pytania. Kiedy dociekam zaczynam wierzyć w to, że Jestem ma jakiś makro wymiar. Dzięki temu nie obrastam w tłuszcz, nie wyciągam kości przygarbionych stanem posiadania na zmęczonej moją obecnością sofie.
Chociaż lubię lenistwo. Lenistwo okrwawione niedawno wykonaną pracą.
Lubię wiedzieć, że dałem z siebie wszystko. O nie! Nie z poczucia obowiązku, lecz spełnienia, które rozpełza się po ciele miodem bolących mięśni i opróżnionego z ostatniego jeszcze umysłu. Wtedy pojawia się obok mnie kobieta.
Lubię kobiety. Dla Nich przez chwilę jestem herosem, potęgą, niemożliwe obdzieram ze skóry, by sprawioną zawiesić nad kominkiem i znikam.
Lubię znikać. Znikam dla siebie. Dla sumienia, które staje się niespokojne w zbyt długim niekochaniu.
W całym tym okrucieństwie wobec innych lubię być uczciwy. Nigdy nie mówię: Na zawsze. Zawsze jest kruche i samotne pośród niepewnego dzisiaj...
Jak na ironię, w moim dzisiaj lubię właśnie samotność.
T.
W moim dzisiaj wiatr zatrzasnął drzwi, które prowadziły donikąd.
W moim teraz mam ciepłe dłonie tej pierwszej i nie martwię się smutno.
W moim obiecałam, nie było krztyny oszustwa- liczyłam na chmury nad górami, a dostałam jednostajne pola niepewności.
Wiatr był łaskawy-powymiatał każde a jeśli, a może, a gdyby .
Jestem tu i teraz. Z zegara uśmiecha się anioł o niebieskich skrzydłach.
M. mówi, że mieszkał w Szufladzie.
K.
wrzesień 2010
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Tęcza
Niech czas Wam sprzyja! K. 2025 Tak powiedziała Poetka i czas im sprzyjał płynąc łagodnie powolutku słowo, po słowie dobierając w...
Z zaczytania
-
Coraz spokojniej cię mam, gdy się oddalasz. Już nie rozdrapuję ciemności - po drugiej stronie nieba białe żagle obiecują swobodę od siebie. ...
-
Moja nadzieja czyści skrzydła w czerwieni gasnącego słońca szykuje sobie strój w domu dobry anioł miejsce mości dobrze mieć swój k...
-
Uratuj mnie powtarzasz każdego poranka każąc opowiadać sobie jutro. Przysiadam na brzegu łóżka pozwalając słowom walczyć czekam aż oswoją w ...