Przejdź do głównej zawartości

Twoja Dziesiątka i moje potem

Pada.
Lubię deszcz. Szczególnie, kiedy zimno, a ja otulony bezpiecznym ciepłem oddaję się nieróbstwu. Z niewysokości drugiego piętra patrzę na chodnik. Patrzę przez noc. Noc obmywaną chrzcielnymi kroplami aż po świt.
Lubię świt. Zwiastuje czystą kartę dnia i nawet czarne potoki sunące teraz wartko pod linijkę krawężnika nie będą potrafiły oprzeć się jego mocy. Utracą swoją nieprzeniknioną naturę odsłaniając w pierwszych promieniach słońca prawdę sięgającą bruku.
Lubię grzech. Z niego można się podnieść lub rozsmakować. Wszystko w grzechu jest kwestią wyboru, bez presji, przymusu tłumu skandującego imię świętego i w skrytości oczekującego jego porażki. Zawsze mnie zastanawiał ten dualizm. Zawiść zamknięta w kilkudziesięciu kilogramach żywej tkanki będącej częścią czegoś większego, wznioślejszego, a jednak przeważnie skupionej tylko na sobie. Decydować. Być wolnym w wyborach między ostatnią świnią, a mnichem przepasanym memento mori. Po Bosku myślę, że moje wybory mają wpływ na kształt otaczającego mnie świata. Że ja sam jestem twórcą rzeczywistości, nie jakakolwiek zwierzchność. Że pojedynczy jestem, niepowtarzalny, a jednak nierozerwalnie spleciony połową jestestwa z innym człowiekiem.
Lubię myśl o kochaniu bez granic. Dręczę nią siebie. Naiwne uczucie wyzute z rozsądku, wybiegające poza zrozumienie. Szkoda, że odmawiam sobie kochania i tylko tęsknota za nim... A może za sobą, za tym kim już nie jestem? Zaprzeczenie. To z niepoukładania.
Lubię niepoukładanie. Wzmaga pragnienie poznania odpowiedzi na najprostsze pytania. Kiedy dociekam zaczynam wierzyć w to, że Jestem ma jakiś makro wymiar. Dzięki temu nie obrastam w tłuszcz, nie wyciągam kości przygarbionych stanem posiadania na zmęczonej moją obecnością sofie.
Chociaż lubię lenistwo. Lenistwo okrwawione niedawno wykonaną pracą.
Lubię wiedzieć, że dałem z siebie wszystko. O nie! Nie z poczucia obowiązku, lecz spełnienia, które rozpełza się po ciele miodem bolących mięśni i opróżnionego z ostatniego jeszcze umysłu. Wtedy pojawia się obok mnie kobieta.
Lubię kobiety. Dla Nich przez chwilę jestem herosem, potęgą, niemożliwe obdzieram ze skóry, by sprawioną zawiesić nad kominkiem i znikam.
Lubię znikać. Znikam dla siebie. Dla sumienia, które staje się niespokojne w zbyt długim niekochaniu.
W całym tym okrucieństwie wobec innych lubię być uczciwy. Nigdy nie mówię: Na zawsze. Zawsze jest kruche i samotne pośród niepewnego dzisiaj...
Jak na ironię, w moim dzisiaj lubię właśnie samotność.
T.


W moim dzisiaj wiatr zatrzasnął drzwi, które prowadziły donikąd.
W moim teraz mam ciepłe dłonie tej pierwszej i nie martwię się smutno.
W moim obiecałam, nie było krztyny oszustwa- liczyłam na chmury nad górami, a dostałam jednostajne pola niepewności.
Wiatr był łaskawy-powymiatał każde a jeśli, a może, a gdyby .
Jestem tu i teraz. Z zegara uśmiecha się anioł o niebieskich skrzydłach.
M. mówi, że mieszkał w Szufladzie.
K.

wrzesień 2010

Komentarze

  1. Anioły Was kochają:***
    Otulam

    OdpowiedzUsuń
  2. O, marzenia się spełniają. Incognito.

    OdpowiedzUsuń
  3. Przypomniałem sobie! Przypomniałem sobie hasło! Dzięki Bogu, że to nie demencja!

    OdpowiedzUsuń
  4. Aniele:*

    Inco, yhy. A czasem je diabli bierą;)

    Tercybiadesie:D brawo brawo.Staruszku:*

    OdpowiedzUsuń
  5. ...ach!!!...........................:)
    pozdrawiam ....

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

"Life for rent"

Wbiegła do ulubionego budynku. Zanim się tam znalazła, pod nogami znajomo zachrzęściła żwirowa ścieżka, z okien niósł się głos Dido. Uśmiechnęła się. Dziś chciała mu opowiedzieć, że za chwilę znowu fontanna będzie szeptać bluesowe rytmy i że ona tam będzie, i że on musi nazbierać dużo drobniaków, bo na Kościuszki wprowadzono parkomaty. Otarła pot z czoła i pokonała ostatnie piętro. Poprawiła niesforną grzywkę i złapała za klamkę, drzwi nie chciały ustąpić. Spróbowała jeszcze raz i znów nic. Zrezygnowana oparła się plecami o drzwi. Po chwili zrozumiała, że tak naprawdę tych drzwi nie ma...Po korytarzu nieistniejącego domu niósł się coraz cichszy głos: I haven't really ever found a place that I call home I never stick around quite long enough to make it I apologise that once again I'm not in love But it's not as if I mind That your heart ain't exactly breaking It's just a thought, only a thought But if my life is for rent and I don't learn to buy Well I deserve no...

( W uśmiech odzianą cię widzę...)

W uśmiech odzianą cię widzę, Z nim niespodziewanie się pojawiasz. Ot, warg lekkie rozchylenie, Grymas, chwilę przeszłą kwitujący. Nic to. Nic to powiadam. Ze zdziwieniem naiwnym w oczach stęsknionych, Sen mój spokojny przerywasz, Wchodząc między zdań równe szeregi. Cóż z tego, żem mozołem pracę okupił? Nic to. Nic to powiadam. Pochlebstwem rozgościsz się, łzą przekupisz bezsenność. Znów zapomniane? Od nowa zaczęte? Czas nieostrożnie nadzieją nakarmisz, przekonasz. A gdy syty nią radośnie rozkwitnie… Nic to. Nic to powiadam. T. 25.05.06 niech pan zaczeka jeszcze tyle między nami kart do zagrania tyle słów przebieranych aż do zgrania niech pan zaczeka spłoszone nie wiem wyrywa się miedzy snami nic istnieje między nami nic to? K.

Wieża

Coraz spokojniej cię mam, gdy się oddalasz. Już nie rozdrapuję ciemności - po drugiej stronie nieba białe żagle obiecują swobodę od siebie. Gdybyś wiedział, że zacieram ślady, zawołałbyś? Mówimy innymi językami. Choć tak ładnie nam w wierszach. K. Patrzę na świat przez szkła - już nie pamiętam jakiego koloru. Nie zaglądam do lustra - nawet kiedy się golę. Zakładam skórzaną kurtkę zanim wejdę między słowa. Kołyszę miliony niepotrzebnych zdań byś pomyślała: Daleko. Cisza zdradziła: czujesz się w niej bezpiecznie. Powiem ci jeszcze, nie ku przestrodze: Nie ufaj sobie, kiedy myślisz o mnie. T. czerwiec 2010