Babsztyl

- Babsztyl, chodźże w końcu! – krzyknął jeszcze nie odwracając się.
Pies, suka właściwie, podniosła się i obrzuciwszy towarzyszkę kobiecej niedoli przepraszającym spojrzeniem podreptała za panem, który nie wiedzieć, czemu na powrót wlazł w chaszcze zamiast wracać udeptanym szlakiem. Krzaki, jak alegoria cierpienia, wbijały w Fistaszka swoje kolce i z każdym ukłuciem cierpienie i wściekłość wyciekało z niego.
„Na jaki gwint ja znów tędy lezę”? Pomyślał przystając i wodząc wzrokiem po nieznajomej okolicy.
- Babsztyl. Gdzie jest miska? Prowadź do miski- pies przekrzywił głowę i przyglądał mu się z zainteresowaniem, mógłby przysiąc, że wręcz prowokacyjnie.
- No nie udawaj babo jedna, że nie wiesz, co to miska. Szukaj miski – ruszyła sobie tylko znaną drogą w prawidłowym, jak się Fistaszkowi zdawało, kierunku.
- Widziałaś jak wykrzyczałem to tej zołzy? – Sierściuch odwrócił głowę i spojrzał na niego wzrokiem z cyklu „szkoda, że nie tej, co trzeba”, po czym wrócił do tropu.
- Tak wiem, wiem. Ta miała bardziej jadowite oczy. Takie, takie… Cholera zielone.
T.

czerwiec 2006

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty