Gdy się zdarzyłeś
miałam głowę w chmurach
i nie wiedziałam, co zrobić z rękami
Leniwe popołudnie rozchodziło się
kręgami w zbożu
Ktoś przeliczał kilowatogodziny
Spacerując chwytałam pewność
- nie umiem pisać do ciebie
gdy wiem jak brzmi twój śmiech.
K.
Wyszłaś do mnie z cienia
słów rzucanych w upalne południe.
Zaskoczony wyciągniętymi ramionami
śmiechem przekrzykiwałem fontannę.
A potem było tak jak zawsze.
Uzbrojona w znak zapytania
wyławiałaś mnie dla siebie
sama spowita marzeniem.
Nie zauważyłem, kiedy czas strzelił z bicza.
Bruk zadudnił w skroniach:
- Nie zdążyłeś wyłowić jej dłoni!
Teraz, kiedy wiem jak smakują Twoje kroki
nie chcę słów
one milkną w echu, gdy odchodzisz.
T.
lipiec 2010
niedziela, 25 lipca 2010
Gdy wiem
środa, 21 lipca 2010
(Noc nie umiera...)
Noc nie umiera z nastaniem świtu,
zasypia tylko, kiedy się budzę.
Czas strząsając ostatnie snu krople
z ociąganiem wraca do zegara.
Słońce, niczemu się nie dziwiąc
wyrusza zenitowi na spotkanie.
Dzień się dzieje.
Lato jesienią pod parapet zagląda
chłodem pustosząc jaskółcze gniazda.
Ciebie kolano kaprysami dręczy,
we mnie anioły pompują nadzieję.
Pod klifem przechadza się przyszłość,
za rogiem sklep się nowy otwiera.
Życie się żyje
we mnie.
T.
w zakamarkach pamięci
porozsiadały się uśmiechy
cudom obiecują stawanie się
lekka zadyszka z życia
zwalnia z pośpiechu
jesteś
to wystarczy
K.
kwiecień 2008
zasypia tylko, kiedy się budzę.
Czas strząsając ostatnie snu krople
z ociąganiem wraca do zegara.
Słońce, niczemu się nie dziwiąc
wyrusza zenitowi na spotkanie.
Dzień się dzieje.
Lato jesienią pod parapet zagląda
chłodem pustosząc jaskółcze gniazda.
Ciebie kolano kaprysami dręczy,
we mnie anioły pompują nadzieję.
Pod klifem przechadza się przyszłość,
za rogiem sklep się nowy otwiera.
Życie się żyje
we mnie.
T.
w zakamarkach pamięci
porozsiadały się uśmiechy
cudom obiecują stawanie się
lekka zadyszka z życia
zwalnia z pośpiechu
jesteś
to wystarczy
K.
kwiecień 2008
poniedziałek, 12 lipca 2010
Bluszcz
Dzień się kończy
Nie głaszcze mnie feerią zachodu.
Rękoma Piłata sięga ku horyzontowi,
dyszy czerwienią płaszcza,
o który diabli w kości zagrają.
Czas po noc sięgnąć.
Na kartce piszę:
Dobranoc.
Potem
- na głos
litery spomiędzy krat wyławiam.
Noc nie odpowiada
T.
śledzę kroki księżycowe
dzieci rodzą się bez nas
w oczach noszą marzenia
które zabrał strach
urodzić się na nowo
sobie a muzom na pociechę
jeszcze raz
na północ wykrzyczeć
spadającej gwieździe
nim zgaśnie
niespełnione obietnice
K.
lipiec 2010
Nie głaszcze mnie feerią zachodu.
Rękoma Piłata sięga ku horyzontowi,
dyszy czerwienią płaszcza,
o który diabli w kości zagrają.
Czas po noc sięgnąć.
Na kartce piszę:
Dobranoc.
Potem
- na głos
litery spomiędzy krat wyławiam.
Noc nie odpowiada
T.
śledzę kroki księżycowe
dzieci rodzą się bez nas
w oczach noszą marzenia
które zabrał strach
urodzić się na nowo
sobie a muzom na pociechę
jeszcze raz
na północ wykrzyczeć
spadającej gwieździe
nim zgaśnie
niespełnione obietnice
K.
lipiec 2010
środa, 7 lipca 2010
Satyna
Nie wiem, jaka powinna być noc doskonała? Może po prostu takie nie istnieją? I żyją w nas tylko te, które otarły się o tajemnicę: muskaniem, ciepłym oddechem, rozchyleniem ust? Misterium zmysłów obudzonych po długim śnie.
Wstawaj, królewno! - wołają.
Bawełniana koszulka idzie w kąt i z zazdrością patrzy na czerwoną satynę. Zimne piękno uwięzione w materiale ożyje niedługo.
Śniadanie zmysłów mi się marzy.
Patrzysz i nie grzmisz?
K.
Patrzę
odfiltrowując czerń od bieli,
by móc
zatopić głodny wzrok,
smakować każde poruszenie.
Jesteś
rozkołysaną połoniną
wspinającą się ku szczytom
zarysowanych mgliście ramion.
Jeszcze
nie opadł z Ciebie wstyd
choć rosa wkrada się w doliny.
Nim
szept połączy z nocą świt
spójrz na mnie
- To moje w Tobie narodziny.
T.
Spiję z ciebie każde potem
w szepcie uniosę
tę która się rodzi
tyle czekałam zabrzmi
jak zaślubiny z przyszłością
która się nie zdarzy
twoje oczy już daleko
w nie moje światy unoszą słowa
oszukując latawce
zapomnianych życzeń
K.
Po nitce pełznie czas
- ku niebu,
gdzie wiatr latawce goni.
Dlaczego mówisz
- To nie nasz świat,
słowa zamykasz
w za ciasnej dla nich dłoni.
Przyszłości nie zna nikt.
Nikt nie potrafi przed nią się obronić.
T.
Jesteśmy tak daleko
że boimy się wołać
by wiatr marzeń nie przechwycił
i przerzucił przez pola
jesteśmy tak daleko
a tak blisko słowa
która pada między nami
od nowa i od nowa
K.
czerwiec 2010
Wstawaj, królewno! - wołają.
Bawełniana koszulka idzie w kąt i z zazdrością patrzy na czerwoną satynę. Zimne piękno uwięzione w materiale ożyje niedługo.
Śniadanie zmysłów mi się marzy.
Patrzysz i nie grzmisz?
K.
Patrzę
odfiltrowując czerń od bieli,
by móc
zatopić głodny wzrok,
smakować każde poruszenie.
Jesteś
rozkołysaną połoniną
wspinającą się ku szczytom
zarysowanych mgliście ramion.
Jeszcze
nie opadł z Ciebie wstyd
choć rosa wkrada się w doliny.
Nim
szept połączy z nocą świt
spójrz na mnie
- To moje w Tobie narodziny.
T.
Spiję z ciebie każde potem
w szepcie uniosę
tę która się rodzi
tyle czekałam zabrzmi
jak zaślubiny z przyszłością
która się nie zdarzy
twoje oczy już daleko
w nie moje światy unoszą słowa
oszukując latawce
zapomnianych życzeń
K.
Po nitce pełznie czas
- ku niebu,
gdzie wiatr latawce goni.
Dlaczego mówisz
- To nie nasz świat,
słowa zamykasz
w za ciasnej dla nich dłoni.
Przyszłości nie zna nikt.
Nikt nie potrafi przed nią się obronić.
T.
Jesteśmy tak daleko
że boimy się wołać
by wiatr marzeń nie przechwycił
i przerzucił przez pola
jesteśmy tak daleko
a tak blisko słowa
która pada między nami
od nowa i od nowa
K.
czerwiec 2010
poniedziałek, 5 lipca 2010
Tlenienie zieleni
Pora była podobna, lato i urlop za pasem. Ostre słońce, tak jak teraz, tleniło zieleń, aż po słomiany blond. Wszystko pachniało, albo bardzo intensywnie, albo wcale i było tak jak być powinno. Życie, nie zwracając uwagi na moje przerażenie, nabrało ostrości, kontury kształtu, a mgły rozpierzchły się.
Chociaż siedzieliśmy na szczycie wału przeciwpowodziowego nie widzieliśmy rzeki. Nie widzieliśmy nic. Dookoła pusto i tylko ptaki, nie większe od dłoni, opowiadały historie, których prócz nas nie potrafił zrozumieć nikt: byliśmy w sobie zakochani. Przestraszeni, onieśmieleni, szczęśliwi.
Zrozumiałem, co to słowo znaczy, kiedy jej palce zakradając się pod koszulę dotknęły moich pleców. Już wtedy wiedziałem, że zapamiętam to uczucie do końca życia, że do niego będę porównywał wszystko inne i tylko Ono mnie zadowoli. Cała reszta to proch i pył czający się pod wypaloną słońcem trawą. Nie było między nami jeszcze pocałunku, ale ten dotyk, ta nierozsądna śmiałość przypieczętowała zmiany. Bo tak to już jest, że miłość jest jak dom, do którego szuka się drogi, czasem przez całe życie. A kiedy się znajdzie zmienia wszystko.
Tamten czas minął, lecz nabierające tempa przemiany nie ustały. Świat zmienił się, zmieniła się rzeczywistość i zmieniłem się ja. Ta sama pozostała tylko droga na szczycie wału, skąd rozciąga się widok na całą, znaną okolicę. Droga do domu, gdziekolwiek by nie był...
T.
Czerwcowe pocałunki mają smak jaśminu. I nie w głowie im cisza zmysłów. Latem niełatwe kochanie - najszybciej zabiera tam, gdzie już tylko oczy, usta i ręce.
Zanim cię spotkałam ciężkie powietrze osiadało we mnie czekaniem. A w słonecznych okularach przygaszony świat bał się głośniej odetchnąć. Dziś sponad tysiąca słów zaglądam, ile mnie jeszcze na drogach, którymi nie szłam? Mgła opada i staje się poniedziałkowy lipiec. Do ciebie jadę, choć jeszcze w to nie wierzę. Jestem jak niewierny Tomasz, który palcami szuka pewności. Czy moje kocham jest naprawdę?
Nie budź mnie, proszę.
Czy to normalne, by właśnie teraz bać się?
K.
lipiec 2010
Chociaż siedzieliśmy na szczycie wału przeciwpowodziowego nie widzieliśmy rzeki. Nie widzieliśmy nic. Dookoła pusto i tylko ptaki, nie większe od dłoni, opowiadały historie, których prócz nas nie potrafił zrozumieć nikt: byliśmy w sobie zakochani. Przestraszeni, onieśmieleni, szczęśliwi.
Zrozumiałem, co to słowo znaczy, kiedy jej palce zakradając się pod koszulę dotknęły moich pleców. Już wtedy wiedziałem, że zapamiętam to uczucie do końca życia, że do niego będę porównywał wszystko inne i tylko Ono mnie zadowoli. Cała reszta to proch i pył czający się pod wypaloną słońcem trawą. Nie było między nami jeszcze pocałunku, ale ten dotyk, ta nierozsądna śmiałość przypieczętowała zmiany. Bo tak to już jest, że miłość jest jak dom, do którego szuka się drogi, czasem przez całe życie. A kiedy się znajdzie zmienia wszystko.
Tamten czas minął, lecz nabierające tempa przemiany nie ustały. Świat zmienił się, zmieniła się rzeczywistość i zmieniłem się ja. Ta sama pozostała tylko droga na szczycie wału, skąd rozciąga się widok na całą, znaną okolicę. Droga do domu, gdziekolwiek by nie był...
T.
Czerwcowe pocałunki mają smak jaśminu. I nie w głowie im cisza zmysłów. Latem niełatwe kochanie - najszybciej zabiera tam, gdzie już tylko oczy, usta i ręce.
Zanim cię spotkałam ciężkie powietrze osiadało we mnie czekaniem. A w słonecznych okularach przygaszony świat bał się głośniej odetchnąć. Dziś sponad tysiąca słów zaglądam, ile mnie jeszcze na drogach, którymi nie szłam? Mgła opada i staje się poniedziałkowy lipiec. Do ciebie jadę, choć jeszcze w to nie wierzę. Jestem jak niewierny Tomasz, który palcami szuka pewności. Czy moje kocham jest naprawdę?
Nie budź mnie, proszę.
Czy to normalne, by właśnie teraz bać się?
K.
lipiec 2010
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Szepty - Parapluie
Zamknięty w pawlaczu daleki jestem zimie. Kurz kołysze me skrzydło nietoperza - stygnę. Nie tak dawno w pogoni za tęczą łzy chwytałem garś...
Z zaczytania
-
Coraz spokojniej cię mam, gdy się oddalasz. Już nie rozdrapuję ciemności - po drugiej stronie nieba białe żagle obiecują swobodę od siebie. ...
-
Moja nadzieja czyści skrzydła w czerwieni gasnącego słońca szykuje sobie strój w domu dobry anioł miejsce mości dobrze mieć swój k...
-
Uratuj mnie powtarzasz każdego poranka każąc opowiadać sobie jutro. Przysiadam na brzegu łóżka pozwalając słowom walczyć czekam aż oswoją w ...