Krąg

Nie znałem jej, a jednak jej skrzące się spojrzenie nawiedziło mnie we śnie. Obudziłem się spocony, w środku nocy, z wyschniętym na wiór przełykiem. Otworzyłem oczy. Wzrok ulotnił się ze mnie. Podnosiłem się ciężko i człapiąc kapciami poszedłem do kuchni, gdzie prosto z dzbanka wypiłem kilka haustów chłodnej wody. Potem, zapaliłem papierosa, przysunąłem taboret do okna i wyjrzałem w mrok. Przypominał starodawne fotografie, na których sephia świateł z latarń rozświetla pustkę. Trudno mi określić jaka ta pustka była, zapewne gdybym potrafił powiązać ją z jakąś emocją przestałaby być pustką.
Nagle, w krąg światła wkroczył przechodzień. Wychynął z ciemności niczym duch. Szedł szybko. Ciągnął za sobą cień. Obaj mieli kapelusze. Obaj obłe sylwetki zakutane w płaszcze. W pewnej chwili cień wyprzedził właściciela i wbił się w mrok nakryciem głowy. Wiatr szarpnął połami płaszcza. Kapelusz zachwiał się. Czy spadł? Nie wiem. Przechodzień zniknął.
To błahe z pozoru zdarzenie pobudziło moją wyobraźnię.
Przez następne noce nie kładłem się spać przed świtem. Uporczywie wpatrywałem się w tamto miejsce tak, jakbym spodziewał się zobaczyć ciąg dalszy owego zaistnienia pośrodku ziejącej światłem pustki. Mój zapał nie stygł, ciekawość nie malała. Wręcz przeciwnie. Rano, po drzemce z głową wtuloną w parapet, snułem rozmaite teorie na temat: wiatru, cienia, kapelusza i jego właściciela. Te dywagacje nie opuszczały mnie w pracy, gdzie siedząc samotnie w swoim boksie zaniedbywałem obowiązki spisując najrozmaitsze scenariusze. Towarzyszyły mi one w drodze do domu i podczas posiłków, aż do wieczora i lepiących się ze zmęczenia oczu.
Przez jakiś czas udawało mi się pokonywać słabość, ciało musiało jednak w końcu zwyciężyć - zasnęło wbrew mojej woli. Sen nie przyniósł odpoczynku. Śniłem spojrzenie nieznajomych oczu. Obudziłem się tak, jak kiedyś. Ciężej jednak dźwignąłem się na nogi. Głośniej człapałem do kuchni. Dłużej nasiąkał wodą wysuszony przełyk. Papieros nie smakował. Wyjrzałem za okno. Widząc pustkę wezbrała we mnie złość. Ruszyłem w stronę przedpokoju. Chyba nawet krzyknąłem:
- To musi się wreszcie skończyć!
Chwyciłem płaszcz. Wyciągnąłem kapelusz z półki i wyszedłem. Mrok był gęsty, lepił się do mnie, lecz mając cel nie zwracałem na to uwagi. Brnąłem w stronę lampy. Dwadzieścia metrów. Piętnaście. Dziesięć. Krok za krokiem byłem coraz bliżej rozwiązania intrygującej mnie zagadki. Aż wreszcie, schwytany przez światło, stałem się! Świadom cienia ciągnącego się za mną, śmiało zmierzałem w centrum. Kiedy minąłem je zerknąłem pod nogi. Zobaczyłem jak wyprzedzając mnie cień umiera, pogrążając się w nocy. Wydałem się sobie krótszy. Nim przestąpiłem próg, za którym moje mroczne odbicie już prawie zniknęło zaatakował mnie wiatr. Poły płaszcza rozpostarły się niczym skrzydła. Odruchowo sięgnąłem ręką w stronę kapelu…
T.


Każdego wieczora, gdy tylko uporała się z dniem, stawała w oknie i bezpiecznie ukryta za firanką paliła papierosa obserwując ulicę. Było coś z niepokoju w jej łapczywym wpatrywaniu się w światło rzucane przez lampę, która tamtej niedzieli chwyciła w swe objęcia wysokiego mężczyznę z kapeluszem w dłoni.
Życie bywa nieprzewidywalne, często rządzi nim przypadek, tak jak wtedy gdy za jej plecami rozkrzyczał się telefon, a ona musiała odejść od okna akurat wtedy, gdy długi cień przeciął ulicę i był tuż tuż świetlnego kręgu. Gdy wróciła z powrotem, mężczyzny już nie było. Lampa spazmatycznie błyskała jakby trawiła cień, który przed chwilą tulił się do niej.
Dość na dzisiaj! - wyraźnie zła na siebie burczy pod nosem i dusi niedopałek w doniczce z paprotką. Spać, nic więcej. Kiedyś lubiła ten stan zawieszenia miedzy jawą a snem... Była ciekawa, co też tym razem jej się przydarzy w tych sennych podróżach? Dokąd tym razem poniosą ją szyny i czy wreszcie walizka będzie podróżować z nią, czy też znowu pojedzie w zupełnie innym kierunku? Walizka sobie, a ona sobie - nie będzie martwić się o bieliznę na zmianę, tylko będzie zachodzić w głowę, dlaczego bagaż jedzie na południe, skoro ona jedzie na północ? Sny, w których roztrząsa dylematy dotyczące kierunków geograficznych wyczerpują diabelnie, ale ona wie, ze najtrudniejsze dopiero przed nią. W snach dojeżdża do miasta o nazwie, którą słyszy po raz pierwszy i czuje się jak Alicja w Nieznanej Krainie i jest tak beznadziejnie mała w wielkim mieście... Szuka ulicy, której nazwy nie może sobie przypomnieć. Najgorsze są wielkie rynki.Tam zawsze kończy się jej wędrowanie.Rynek zbudowany na planie kwadratu, a wokół urocze kamieniczki, z fasad których śmieją się płaskorzeźby: czasem maszkarony, a czasem słodkie, pyzate amorki.
Spać...Wsuwa się pod kołdrę. Sypialnia zasypia razem z nią i tylko za oknem lampa nadaje s.o.s. Alicja uśmiecha się do tej myśli i już po chwili jest tam, gdzie tylko ona ma wstęp.
Czyżby? - niespodziewanie rozlega się tuz przy jej uchu. Otwiera oczy. Jest w jakimś ciemnym pomieszczeniu na środku którego, na starym drewnianym krześle siedzi Mężczyzna. Nie widzi jego twarzy. Na ziemi obok krzesła leży kapelusz.
Co pan robi w moim śnie?- Alicja szeptem próbuje ugłaskać panikę rodzącą się w jej głosie
K.



Niech to szlag! Lampa za moimi plecami zgasła. Wiatr zamilkł, tak jakby halucynacją była moja z nim szarpanina jeszcze kilka sekund temu. Rozpędzony ciekawością wciąż szedłem, trzymając w dłoni kapelusz. Ale dokąd?
Mrok zamknął mnie w sobie. Robiło się coraz cieplej. Co dziwne: spokojniej. Z każdym krokiem było tego spokoju coraz więcej. Zatrzymałem się.
Sam nie wiem dlaczego, ale byłem pewny, że znalazłem się w jakimś pomieszczeniu. Nie byłem tym faktem szczególnie zdziwiony. W ogóle nic mnie nie dziwiło! No, może tylko brak zdziwienia.
- Przydałoby się krzesło! – zawołałem.
Czerń mlasnęła wypluwając z siebie skrawek szarości. Pośrodku niego stało staromodne, drewniane krzesło. Podszedłem do niego. Usiadłem. Z kapeluszem ściskanym w ręku sam sobie wydałem się petentem czekającym w kolejce na nie wiadomo co. Odłożyłem go. Tak było znacznie lepiej. Oparłem się wygodnie i rozejrzałem. Oczywiście niczego nie mogłem dostrzec.
Poza plamą, w której centrum znajdowało się moje krzesło nie było niczego, tylko noc. A jednak przeczuwałem, że nie jestem tu sam.
Przez MOJĄ głowę przegalopowały obrazy OBCEGO miasta. Wstrząsnął mną NIE MÓJ niepokój. Co jeszcze cholera jasna?!
- To moje miejsce. – ktoś wyszeptał.
Nie wiem, czy miał na myśli krzesło, czy ogólnie miejsce, w którym się znajdowałem, ale szczerze wątpiłem by tak było. I znowu: sam nie wiem skąd to wiedziałem. Tak ogólnie zdawałem się wiedzieć raczej dużo. Co zaskoczyło mnie niemal tak samo jak moje wcześniejsze zdziwienie z powodu niedziwienia się.
- Czyżby? – zapytałem.
Mrok pierzchł przestraszony ustępując przyjemnemu półmrokowi. Przede mną, w nocnej koszuli w duże żółte kwiaty stała kobieta. Nie mogłem dostrzec jej oczu mógłbym jednak przysiąc, że skądś ją znam.
- Co Pan robi w moim śnie?
Czy usłyszałem w jej głosie strach?
- Ha! Skąd pewność, że to sen i to w dodatku Pani?
Ja przecież nie śnię. Może cała sytuacja jest odrobinę dziwaczna, ale nie jest przecież możliwe bym zasnął nagle na chodniku pod lampą!
- Bo… Ponieważ zasnęłam.
Odpowiedziała z wahaniem.
- Błąd! Położyła się Pani do łóżka, co nie znaczy, że Pani zasnęła!
Działo się ze mną coś dziwnego. Nie byłem sobą. Te wszystkie wykrzykniki! Uśmiech przylepiony do twarzy. No i nonszalancja! Zupełnie do mnie nie pasował ten facet siedzący na krześle. O właśnie! Trochę to niegrzeczne z mojej strony: ja siedzę podczas gdy dama stoi.
- Może usiądzie Pani ze mną? – zapytałem wstając.
Kobieta rozejrzała się.
- Idiota ze mnie. Krzesło! – krzyknąłem.
- Wolałabym się przejść.
T.



- Ha! Skąd pewność, że to sen i to w dodatku Pani?
Alicja otwierała coraz szerzej oczy, a gdy już szerzej nie mogła, wydukała:
- Bo… Ponieważ zasnęłam.
Patrzyła na Mężczyznę z Kapeluszem, jak go w duchu nazywała i gdyby nie to, że śni dawno odwróciłaby się na pięcie i poszła. Nie myślała, że mężczyzna z jej snów będzie idiotycznie próbował ją zagadywać i szczerzyć się od ucha do ucha. On przecież powinien być...no właśnie, jaki powinien być? Przez chwilę uciekła myślami daleko, gdzieś w krąg lampy, gdy pierwszy raz go ujrzała i gdy przypisała mu same dobre cechy. A ten tu siedział rozparty na krześle i zachowywał się zupełnie jak nie On. Gdyby nie ten kapelusz próbowałaby przekonać samą siebie, że to zupełnie ktoś obcy, ktoś kogo widzi po raz pierwszy...
- Błąd! Położyła się Pani do łóżka, co nie znaczy, że Pani zasnęła!
Przez chwilę poczuła się jak aktorka z niemego filmu. idiotycznie się uśmiechnęła nie wiedząc, co rzec na takie dictum? Przecież to niemożliwe i skąd ta idiotyczna nocna koszula w kwiaty? Nigdy by nie nałożyła takiej. Koszulka i krótkie szorty w tym najchętniej sypiała.
- A nieprawda-zawołało coś w jej głowie-a pamiętasz, tę długą czarną koszulkę na cieniutkich ramiączkach, która z lubością nakładałaś?
- Och, to było dawno temu-próbowała odpędzić przeszłość, lecz przez chwilę poczuła jak silne ręce ześlizgują się po jej ciele, wygładzając satynowy materiał.
Przymknęła oczy i leciutko się zachwiała.
- Może usiądzie Pani ze mną? - usłyszała nagle.
Mężczyzna z kapeluszem zerwał się z krzesła.Uśmiechnęła się do niego przyjaźnie. Przynajmniej maniery ma jak jej Mężczyzna ze snu.
- Idiota ze mnie. Krzesło!- zawołał. Ciemność wypluła drugie krzesło.
- Wolałabym się przejść-powiedziała tak szybko, że nawet nie zdążyła się zdziwić.
Mężczyzna z Kapeluszem kiwnął głową ze zrozumieniem. Robiło się coraz jaśniej i nagle w ścianie przed nimi wrosły masywne, drewniane drzwi. Mężczyzna nacisnął klamkę i drzwi ustąpiły.
- A tak w ogóle, mam na imię Alicja - wtrąciła idiotycznie, nadrabiając miną - A pan?
Jaskrawe światło zmusiło ją do przymknięcia oczu. Gdy je otworzyła siedziała na własnym łóżku, a promienie słońca wpadające przez okno lizały jej bose stopy.
K.


- A tak w ogóle, mam na imię Alicja. A pan?
Był w jej głosie jakiś nienaturalny szczebiot, jakby siliła się na luźny ton. Wtedy właśnie, nim zdołałem odpowiedzieć, ciemność zdawała się nabrać powietrza – zgęstniała. Po chwili, nie dłuższej niż mrugnięcie powiek, zaczęła robić wydech. Szarzała w nim, miękła aż do ciepłego półmroku. Pojawieniu się dębowych, misternie rzeźbionych drzwi nie towarzyszył żaden dźwięk. Po prostu stały się. Zaklęte w bezruchu ludzkie głowy łypały na mnie z twarzy wyrażających najróżniejsze emocje. Jedne błogo uśmiechnięte przeżywały chwilę niekończącego się szczęścia. Drugie, o rozszerzonych przerażeniem źrenicach, rozdziawiały usta w histerycznym krzyku. Jeszcze inne sprawiały wrażenie oderwanych od ciał gnających gdzieś w pośpiechu. O dziwo klamka nie wystawała z niczyich ust, ani czoła. Sterczała z niewielkiego, gładkiego wybrzuszenia wolnego od uczuć i emocji.
Nacisnąłem ją.
Przez otwarte na oścież drzwi wdarło się oślepiające światło rozdzielając nas. Kobieta przestąpiła zapewne próg. Ruszyłem jej śladem.
Wchodząc w jasność zawołałem dodając sobie odwagi:
- Nie dosłyszałem pytania!
Po drugiej stronie czekał na mnie niewielki pokój - sypialnia z łóżkiem przylegającym drewnianym wezgłowiem do północnej ściany.
- Co Pan…
Wykrzyczała kobieta w kwiecistej koszuli podrywając się z niego.
- Ja nic. To Pani chciała iść na spacer, a zawędrowała tylko do sypialni.
I stało. ZAPOMNIAŁEM! Absolutnie zapomniałem kim jestem! Musiało mieć to związek z wiedzą na temat innych istnień, która niezauważalnie, lecz systematycznie wypierania ze mnie, mnie samego. Stałem się CZYMŚ innym.
W Kobiecie też zaszła zmiana. Jej twarz wygładziła się nagle i spojrzała na mnie oczami, które dziś pamiętam, jako oczy z Tamtego snu. Jej spojrzenie skrzyło się od miliona zielonych iskier. Było w nich ciepło, którego nigdy wcześniej, ani później nie doświadczyłem.
- Więc chodźmy.
Powiedziała do mnie wyciągając dłoń. I to było jak sen. Sen nas obojga połączony w jedno, w którym nie pozbawiając się nawzajem wolności szliśmy razem przez nieznane miasto. Wystrzeliło ku niebu szeregami kamieniczek, tuż za progiem sypialni. Otwierało się przed nami kwadratami urokliwych ryneczków. Wsiąkaliśmy w nie. Z początku wydawało się, że jesteśmy w nim sami, lecz tylko przez chwilę. Ludzie wyłaniali się z cieni, jakie rzucały domy, wąskie uliczki, a nawet latarnie. Potem pękła cisza napełniając się gwarem ich rozmów, stukotem kroków. Moją uwagę zwrócił mężczyzna ze skórzaną teczką w czarnym garniturze. Pędził przez rynek biegiem. Co chwila podrywał obciążoną ciężarem rękę i zerkał na zegarek. Był już spóźniony i nie zapowiadało się, by miał zdążyć nie tylko tam gdzie się śpieszył, ale w ogóle gdziekolwiek. Zrobiło mi się go żal. Był w tym pędzie jak ślepiec tyle, że pozbawiony laski. Kiedy przebiegał obok nas popchnąłem go lekko. Wytrącony z równowagi runął na ziemię jak długi. Teczka uderzając o bruk wypluła ze swojego brzucha dziesiątki zadrukowanych kartek.
- Co robisz?!
Krzyknęła Zielonooka.
Człowiek w garniturze klnąc kocie łby gramolił się z ziemi.
- Nic. Darowuję mu trochę czasu.
Odpowiedziałem. Mężczyzna nie zwrócił na nas uwagi, tak jakbyśmy nie istnieli. Starał się jak najszybciej zebrać porozrzucane dokumenty nim wiatr popędzi je ku zatraceniu.
Zielonooka wyrwała swoją dłoń z mojej. Oburzona już otwierała usta, by na głos wypowiedzieć, co ona myśli o takich podarkach, kiedy gdzieś w pobliżu zabrzmiał klakson, a zaraz po nim pisk hamującego gwałtownie samochodu. Nim mężczyzna pozbierał do końca papiery zawył sygnał nadjeżdżającej karetki.
- Być może wcale nie stała się temu człowiekowi żadna krzywda.
Powiedziałem zakładając na głowę ściskany dotąd w ręku kapelusz.
- Być może.
Wzrok kobiety złagodniał. Podeszła do mnie. Poczułem jej zapach. Był jak budząca się do życia ziemia: pełen tajemniczych obietnic. Już prawie poczułem jej pocałunek na policzku, ale, jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, coś odwróciło ode mnie jej uwagę. Nie ulega jednak wątpliwości, że nasz związek był rzeczą nieuniknioną. Ba! Oczywistą.
Westchnąłem nie wiedząc, co bym wolał: żeby okazało się, że śnię, czy wręcz przeciwnie?
T.

cdn

marzec, 2010

Komentarze

  1. A tu czekamy na snu ciąg dalszy.
    Fajnie, Kasiu. Jeszcze się w tym nie orientuję. To takie inne od bloxa i wordpressu, ale z czasem się wciągnę. Zresztą większość materiałów jest w Twoim posiadaniu, ja mogę nanosić tylko poprawki na siebie. A ze statsów nic nie kaman:D

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow! Ale to brzmi!:D

    OdpowiedzUsuń
  3. A mówiąc poważnie , możesz teraz poprawiać zmieniać,Nie tylko od strony noteczkowej, ale i tej edycyjnej...porozglądaj się, popróbuj.Może nie podoba Ci się ten ornament to go wywal, albo miałbyś ochotę na opublikowanie jakiejś fotografii...Widziałabym tu. T, Twoje fotografie-są cudne:))

    OdpowiedzUsuń
  4. No, nie powiem żebym o nich nie pomyślał:) Póki, co wgryzam się w to mięso:)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty